Przejdź do głównej zawartości

DOKĄD TAK BIEGNIESZ? O MAŁYCH SZCZĘŚCIACH TU I TERAZ


Od paru dni doświadczam spadku energii, weny i zapału do pracy, mogłabym za to siedzieć i bez końca zachwycać się postępami syna i pić świeżo parzoną kawę. Chyba narzuciłam sobie za duże tempo i za dużo na raz chciałabym zrobić, co poskutkowało rozstrojeniem koncentracji, przeładowaniem i potwornym zmęczeniem. Ciągły bieg dosłownie i w przenośni, z zegarkiem w ręku, nerwy
z powodu za szybko płynącego czasu. Narzuciłam sobie rygor regularnego pisania, nie mówię nawet o blogu, choć to przede wszystkim, staram się regularnie sprzątać, raz na tydzień coś ugotować, ogarnąć lodówkę, pracę, siebie gdzieś przy końcu listy, zabrakło mi czasu na relaks z książką, na sen
i nicnierobienie. I w momencie kiedy wieczorem zamiast usiąść do laptopa albo złapać za mopa, padłam na łóżko, poczułam się źle. Pomijając agonalny stan fizyczny, to psychicznie poczułam się źle, bo pędząc w tym amoku, przestałam zauważać drobne rzeczy i cieszyć się z tego. Zamiast tego poganiałam się
w myślach i wpadałam w furię, kiedy coś mi stawało na drodze i opóźniało plan
o paręnaście minut. Znacie ten stan?


Przyszedł moment na reorganizację i zrobienie selekcji, co jest ważne, ważniejsze i najważniejsze. Co jest mi niezbędne do życia, co jest moim obowiązkiem, co przybliża mnie do wyznaczonych celów. Cele rozłożyłam w czasie, ustaliłam priorytety, ciągle tworzę strategię i plan działania  i modyfikuję wedle okoliczności. Wyznaczyłam jeden wieczór, o ile nie zasnę od razu po uśpieniu Olafa, co jest wielce prawdopodobne, dla siebie. Czyli pojawił się czas na książkę. Czytana pomalutku, ale ważne, że nieosamotniona na szafce przy łóżku i zdana na łaskę bądź niełaskę mojego syna, który sobie ją umiłował, nie będę wnikać
w szczegóły w jaki sposób ;) Mam to ogromne szczęście, że połowa mojego życia zawodowego jest równoważna z moją ogromną pasja i tlenem, więc teatr
i pisanie pozostało na dawnym miejscu.


Ducha mamy z głowy, a ciało jest jednak trochę pokrzywdzone, bo na siłownię już ani grama czasu nie zostało, o siłach nie wspominając, poza miesięcznym incydentem tej zimy z siłownią, temat umarł śmiercią naturalną, ale mam nadzieję zmartwychwstanie na wiosnę wraz z całą przyrodą J

I tak patrząc wczoraj na moje dziecko z jakim zapałem wzięło się za rysowanie, przypomniałam sobie o mojej pasji-terapii, na którą czas miałam ostatnio
w ciąży…rysowanie i malowanie było w liceum najlepszą terapią odstresowująca dla mnie, człowiek zamykał się z farbami, papierem, koncentrował tylko
i wyłącznie na kresce, odcieniu, odpowiednim zmieszaniu kolorów, żeby osiągnąć zamierzony efekt, pracy trwającej godzinami.


No właśnie…czas. Czas żeby dopracować detal, żeby farba wyschła, żeby zastanowić się nad tym, czy jak położę kolejną warstwę, to nie zepsuję całości.
W szkicowaniu jest komfort, ołówek łatwo poprawić, albo zacząć od nowa,
z farbami jest problem, bo nie namalujesz już dokładnie tak samo, nie stworzysz drugi raz, tego samego odcienia, jeśli w połowie obrazu „chlapniesz” coś nie tak. Ostatnimi czasy głównie szkicowałam, nie łapałam się za kolor, efekt terapii podobny, o ile szkicujesz drobniutkie detale. W całej tej zabawie, oprócz efektu w postaci skończonej pracy, chodzi o skupienie, bycie tu i teraz, myślenie nad aktualnym „problemem”, który pojawia się co krok, dylematy, czy dodać więcej żółtego, czy wody, czy rozbielić, czy szukać dalej głębi w cieniowaniu. Uwierz mi, ani na chwilę nie pomyślisz, że miałeś zły dzień, że szef wylał na Ciebie wiadro pomyj, a autobus spóźnił się godzinę, czy ktoś skasował Ci na parkingu lusterko. To nieważne. Ważne, czy uda się ta kreska, czy ten różowy będzie taki jak sobie wymyśliłeś
J Trust me J Stosowałam to na sobie wiele lat, zawsze działało,
a prace wychodziły adekwatnie do tego, ile serca w to włożyłam. Po cichutku liczę na to, że czas na rysowanie się znajdzie, jak syn się tym zajawi bardziej świadomie i będziemy sobie siedzieć na dywanie całymi weekendowymi dniami
i malować ptaszki, kotki, kwiatki.


Mam takie marzenie-cel na przyszłość – chciałabym nauczyć syna, albo raczej zainspirować go do tego, żeby znalazł sobie takie zajęcia, które go odetną od świata, stworzą mu jego mały azyl, dadzą mu przyjemność i będą go rozwijać. Żeby jego życie było przez to ciekawsze, bogatsze. Chciałabym mu dać to, co mam ja, a z czego czerpię radość i energię, mam swoją teatralną i plastyczną krainę, jedna zarosła kurzem i pajęczynami, ale tęsknie do niej i przez wiele lat dużo mi dała i bardzo pomogła na studiach (dzięki wiedzy z malarstwa
i rozwiniętej wyobraźni, zdałam najtrudniejszy egzamin na czwartym roku
z literatury współczesnej i tylko dzięki temu, bo na drugim z dwóch pytań wyłożyłam się niewystarczającą znajomością lektury, którą przyznaję, nie zdążyłam nawet porządnie ze streszczenia przeczytać).

Ogromnego kopa daje mi też muzyka, koncerty, na których „w młodości” się szalało w różnym stanie upojenia, niewiadomo, czy bardziej muzyką, czy szlachetnym trunkiem, oczywiście dekadencko w oparach dymu, odeszły do lamusa 2 lata temu. Jednak muzyka pozostała w słuchawkach, a z tyłu głowy mam świadomość azylu, do którego furtka nie jest zamknięta, a jedynie trochę zarośnięta J Bardzo bym chciała, tak wychować moje dziecko, żeby czerpało
z życia jak najwięcej i to takich drobiazgów zupełnie niematerialnych. Teraz zachwyca go ptak, czy kot, trzęsie się aż cały na widok zwierzaka, chciałabym, żeby tak też w przyszłości trzęsła się jego dusza, kiedy przekracza próg do świata swoich pasji.



Komentarze

  1. Ciekawy wpis...przeczytałam z zaciekawieniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak... te azyle, do których człwiek może uciec i całkiem sie odciąć...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy wpis przeczytałam jednym tchem przypomniał mi się mój azyl śpiewanie a także pisanie blog to dla mnie w ramach terapii.
    https://desa17.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tęsknie do moich dawnych pasji, a jednocześnie całkowicie mi z nimi nie po drodze. Być może kiedyś jeszcze do nich wrócę lub przekażę pałeczkę dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

Czy bez umytych okien święta się nie odbędą? Czyli czego życzę Wam na ten świąteczny czas.

CZY COŚ SIĘ STANIE, CZY ŚWIAT SIĘ ZAWALI? Ostatnio było o prezentach, to może pociągnijmy magię Świąt teraz bardziej w stronę duchową niż materialną. Stając w obliczu tych Świąt i zdarzeń przedświątecznych chciałabym się podzielić refleksją. Nie lubię ckliwości, ale nie obiecuję, że się przed tym uchronię, więc uczciwie ostrzegam, żeby potem nie było. Cały rok gdzieś wszyscy gonią, spieszą się, pędzą, przed Bożym Narodzeniem pęd   zamienia się w obłęd i czyste szaleństwo. Masa pytań kotłuje się w głowie, czy zdążę posprzątać, zrobić zakupy, kupić prezenty, przygotować potrawy, udekorować dom, a co jeśli nie? Czy coś się stanie jeśli do kolacji wigilijnej zasiądziemy godzinę później, bo karp potrzebował dojrzeć na patelni? Albo czy świat się zawali jeśli nie wszystkie potrawy wyjdą spod ręki pani domu, a zostaną przyniesione z cukierni, czy sklepowej zamrażarki? To też nie tak, że nie rozumiem tradycji, owszem rozumiem, doceniam i sama chciałabym stworzyć dom pachnący pierniki

JAK SIĘ UBRAĆ DO TEATRU, CZYLI CO WARTO WIEDZIEĆ PRZED WIZYTĄ W TEATRZE

Jednym z najczęściej zadawanych pytań jeśli o wizytę w teatrze chodzi, jest w co się ubrać? i choć jest to kwestia też w jakiś sposób istotna, to ważniejsze dla mnie po kilku ładnych latach obserwacji widzów różnego wieku i kalibru, bardziej na miejscu jest pytanie jak się zachować? Bo o ile dawno, dawno temu wyjście do teatru to był ceremoniał sukni wieczorowych, fryzur, makijażu, ważnych spotkań to obecnie kwestia ubioru pozostawia sporą dowolność, natomiast zachowania, które coraz częściej rozsiadają się wygodnie na widowni, pozostawiają sporo do życzenia. Drażni to okrutnie mnie – widza, a co dopiero mają powiedzieć aktorzy? W teatrze,   choćby że względu na fakt, że jest to przybytek kultury wysokiej, bardziej od nienagannego i modnego przyodzienia wymagana jest kultura, zarówno osobista jak i społeczna, znajomość pewnych obowiązujących zachowań. „Reguła teatralna” jest obecnie bardzo liberalna, bo chodzi o to, żeby ludzi zachęcić, wyjść ze sztuką na ulicę, a nie odstrasz