Przejdź do głównej zawartości

MOJA I TWOJA GRANICA - O CO WŁAŚCIWIE CHODZI Z TYMI GRANICAMI?

 

granice w wychowaniu, rodzic, dziecko, granica

GRANICE WZGLĘDNE I BEZWZGLĘDNE

O wyznaczaniu i stawianiu granic słyszę odkąd tylko urodziłam dziecko. Zbyt często słyszę  o tym w kontekście bzdur (oczywiście w moim przekonaniu bzdur) typu: „zasady dla zasady”, „dziecko ma być posłuszne
i słuchać rodziców”, „rodzic rządzi”, kary i nagrody”, „grzeczne dziecko”, dlatego też do granic podchodziłam bardzo nieufnie. Nie mówię tu oczywiście o nadrzędnych granicach typu – nie wskakujemy pod pociąg, nie przebiegamy na czerwonym świetle, nie wchodzimy do piekarnika, nie popijamy domestosa w łazience pod nieuwagę rodziców, nie rozbijamy młotkiem szyb i telewizora, nie żonglujemy nożami…itd., które są bezwzględne i mają na celu ochronę zdrowia i życia dziecka. Chodzi mi
w tym momencie o te granice codzienne, o których tyle dyskusji się toczy wokół. 

Żeby zmierzyć się z tym przeciwnikiem już na wczesnym etapie swojego macierzyństwa trafiłam na kilka książek mistrza Jespera Julla (oczywiście
w moim odczuciu mistrza). Filozofia Julla między innymi sprowadza się do sformułowania, że zamiast nakazywać czy zakazywać lepiej jest pokazywać. Zamiast kar naturalne konsekwencje. Zamiast pouczania - dawanie przykładu swoim zachowaniem.

WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ OD NAS SAMYCH

Wszystko teoretycznie jest relatywne – granice też. I pojawia się pytanie
o co z tymi granicami chodzi? Granice (w moim odczuciu) to jest to, co lubię,
a czego nie, to czego chcę, a czego aktualnie nie chcę, co jestem w stanie tolerować, a co jest kompletnie nie do przyjęcia. Granice zaczynają się od nas samych, a kończą tam gdzie zaczynają granice drugiego człowieka. To tak jak z wolnością - nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka. Dlaczego sparafrazowałam to porównanie? Ano dlatego, że wszystko zaczyna się od nas.
 

Wielu rodziców ma mylne, albo raczej utarte od pokoleń przekonania, że to ja jestem władcą i to mnie masz mała kreaturo słuchać, ja jestem nieomylny, ja Ci postawię granice, powiem co możesz, a czego nie. Tutaj tkwi problem – nie mamy prawa stawiać granic nikomu poza samym sobą. Broniąc swoich granic i poruszając się w obszarze zakreślonym przez nas samych pokazujemy i uczymy dziecko…właśnie granic, a co najważniejsze w tym procesie – chronienia swoich granic i nie przekraczania granic innych ludzi.

NAUKA POPRZEZ MODELOWANIE

Moje dziecko jest egzemplarzem wybitnie rezolutnym, upartym, buntowniczym, doskonale wiedzące czego chce, a czego nie i walczące o to
z uporem maniaka, stąd afer, czy raczej gorących dyskusji Ci u nas dostatek. Podziwiam go za to, choć…powoli przeglądam ceny ośrodków leczących stany nerwicowe matek😉 Ale ja nie o tym, a o fakcie, że na niego niewiele działają po prostu wypowiedziane nakazy czy prośby. On się uczy głównie poprzez naśladowanie, obserwowanie i kopiowanie zachowań i sytuacji
i dlatego w konfrontacji z moim dzieckiem jedyne skuteczne okazało się bronienie i pokazywanie mu swoich granic.
Wiadomo, że po drodze zdarzają się porażki i problemy, ale to działa. Przetestowane na trudnym przypadku 😉 

Szybki przykład: Siadłam z książką, ledwo zaczęłam i słyszę już „mama chodź!”, jak mantrę powtarzam, że za chwilę przyjdę tylko skończę parę stron. W chwili irytacji zdarza mi się rzucić „widzisz, że teraz jestem zajęta, czytam, za chwilę przyjdę i zrobię...”. Po kilku takich sytuacjach, wołam syna, na co on mi odpowiada „Nie mogę teraz, widzisz, że jestem zajęty, zaraz przyjdę do Ciebie”. Done! Proces zaskoczył.

SZANUJ GRANICE DZIECKA TAK SAMO JAK SWOJE SZANUJESZ

Zawsze przerażało mnie jak możemy wymagać od dziecka szacunku do siebie i posłuszeństwa tylko dlatego, że jesteśmy starsi i silniejsi. Dlaczego wymagamy respektowania swoich granic, naruszając bądź nie szanując granic dziecka? Granice działają w dwie strony…lekceważąc granice dziecka, równocześnie wymagając respektowania swoich „bo tak” powoduje, że uczymy dziecko, że bez problemu możemy przekraczać
i olewać granice innych ludzi w przyszłości – modelowanie wciąż działa
i to, co dziecko obserwuje, niesie dalej w świat. 

Albo - tak samo do dupy scenariusz - dziecko nie będzie umiało bronić swoich granic i notorycznie będzie pozwalało innym ludziom je naruszać, jeśli nikt mu nie pokaże, że o swoje granice się walczy i nie jest to złe. Dawniej dzieci „nie miały głosu”, miały słuchać, niepytane nie mówić,
o dyskusji nie było mowy, dlatego może teraz wiele rodziców ma pewien opór, kiedy dziecko wchodzi w dyskusję, mówi „nie”, broni swojej pozycji.
A właśnie te dyskusje, bunt, walka o swoje, kształtuje świadomego człowieka, w ten sposób w pewnym sensie wyposażamy dziecko
w „narzędzia do samoobrony”,
bo kiedy ktoś – szef w pracy, partner, obcy człowiek - przekroczy jego granice, to ono doskonale będzie wiedziało, że to jest złe i będzie potrafiło zareagować, zamiast przymknąć oko i posłusznie poddać się wykorzystywaniu w pracy, czy przemocy w związku.

GRANICE POWINNY BYĆ ELASTYCZNE

Trzeba zaznaczyć, że granice powinny być elastyczne i dostosowane do potrzeb i konkretnego człowieka, żeby nie zaszedł absurd, że to człowiek ma się podporządkować granicom. Żeby to wszystko miało sens granice muszą być elastyczne bo i człowiek jest elastyczny i to ma nam ułatwiać życie, a nie czynić z nas niewolników. Wracając do dzieci - jeśli ustalamy, że przed snem oglądamy 3 bajki, ale np. w czwartek musimy pilnie coś zrobić wieczorem i z czystą matczyną premedytacją mówimy „dziś możesz więcej”, bo potrzebujemy skupienia i czasu, to nie znaczy, że zawalamy
i konsekwencja poszła w las, to znaczy tylko, że nasze granice mają wymiar ludzki i nam służą, a nie my im. Idiotyzmem byłoby zawalić swoją robotę, bo musimy utrzymać granicę 3 bajek, w sytuacji gdzie kolejne 3 w obliczu całego ludzkiego żywota naprawdę nie zniszczą życia naszego dziecka. 

W drugą stronę – to nic złego, jeśli wczoraj mogliśmy razem zrobić głośny koncert na 5 garnków, a dziś odmawiamy, bo złapała nas choroba, jesteśmy zmęczeni. W pierwszej chwili dziecko dostaje komunikat „Hej, to wczoraj mogłem, a dziś nagle nie?”, ale tak naprawdę nie oznacza to, że już tego nie mogę robić, tylko DZISIAJ mama źle się czuje i koncertu nie będzie. Tak bywa w życiu i na taką elastyczność również trzeba przygotować młodego człowieka. Niezgadzanie się na uczestnictwo w sytuacji, gdzie aktualnie to mocno narusza Twoje granice również uczy dziecko mówienia „nie”, kiedy jest mu z czymś źle, nie zgadza się kompletnie na coś, uczy, że odmawianie
i mówienie „nie”, w sytuacji, gdzie budzi to w nas sprzeciw, nie jest niczym złym,
z powodu czego mielibyśmy mieć wyrzuty sumienia.

TESTOWANIE GRANIC

A co jeśli dziecko nie respektuje granic, testuje ile one wytrzymają itd.? 

Ze swojego punktu widzenia zawsze odpowiadam – konsekwencje. Nie kary, którym jestem absolutnie przeciwna, a naturalne konsekwencje. Najgorsza rzecz jaka może się zdarzyć we wszechświecie to strach dziecka przed rodzicem. 

Jeśli moje dziecko rozbije słoik z sokiem, wyleje wodę na podłogę, zniszczy coś w złości to konsekwencją tego jest fakt, że rozbity słoik trzeba posprzątać i soku ani słoika już nie ma, wodę wytrzeć, a zepsuta zabawka…no cóż, nie zawsze da się naprawić. Okrutne byłoby do tej, jakby nie było, „straty” dokładanie zakazu bajek, słodyczy, wyjścia na podwórko, bo to kompletnie nie ma związku z sytuacją. No bo jaki związek ma zalana podłoga z bajkami? 

A poza tym, czy jak rozbijesz szklankę, albo wylejesz coś, to partner Ci mówi: „Koniec z serialami, zabieram Ci telefon i nie wyjdziesz do koleżanek przez najbliższy miesiąc”? 

No właśnie…to dlaczego w stosunku do dziecka miałoby się stosować takie kary zamiast - jak w świecie dorosłych – naturalne konsekwencje? Strach to nigdy nie jest dobry motywator, niczego wartościowego nie uczy.

NATURALNE KONSEKWENCJE NAJEPSZYM NAUCZYCIELEM

Dorośli wielokrotnie przekraczają granice i muszą zmierzyć się
z konsekwencjami, zatem logiczne jest, żeby dziecko mogło działać w ten sam sposób – sprawdza i testuje, co się stanie, to doświadczenie uczy, nie zakazy i prawienie kazań. Przypomniała mi się historia z tegorocznego lata, kiedy wpadło mojemu dziecku do głowy, że chce iść na rower…boso bo mu gorąco w stopy. Tłumaczę, że są kamyki, kawałki szkła, asfalt jest gorący
i albo zrani sobie stopę albo poparzy i generalnie o to mi chodzi, bo poza tym to szczerze obojętne mi czy założy te buty czy nie. Trafił na mój „olewacki dzień” dodatkowo, bo nie chciało mi się wykłócać, tylko chciałam już wyjść na słońce we względnym spokoju (egoizm i potrzeba słońca przeze mnie przemawiały) 😉 Spakowałam mu te buty do plecaka i poszliśmy, przejechał kawałek, musiał się podeprzeć stopą, asfalt faktycznie okazał się gorący, pedały rowerowe gniotły stopę, drobne kamyki wbijały się i…po jeszcze kilku krokach stwierdził żałośnie, że nie da rady i chce buty. Nigdy potem nie chciał już iść boso na rower, mimo, że czasem go podpuszczałam 😉 

Konsekwencja, przekroczył granicę umowną, że na rower i na zewnątrz to raczej obuwie się przyda mimo, że mu gorąco, tak jak mimo, że mi gorąco to w upalne lato nie wychodzę w samych majtkach po chleb (choć teoretycznie bym mogła). Wydaje mi się, że sprawdzenie co jest poza granicą nauczyło więcej niż gdybym uparła się, że bez butów nigdzie nie wyjdziemy
i słoneczne popołudnie spędzilibyśmy w dusznym mieszkaniu, z wyjącą syreną, nie wynosząc nic konstruktywnego z zaistniałej sytuacji i jeszcze dodatkowo ukarałabym siebie, bo miałam ochotę wyjść.

GRANICE TO KWESTIA BARDZO INDYWIDUALNA

 Jesper Jull pisze bardzo dużo też o tym, że żeby granice zadziałały i były stabilne i dawały poczucie bezpieczeństwa to najpierw my sami musimy
w nie wierzyć, muszą być realną częścią nas, a nie narzuconym od pokoleń schematem czy przekonaniem naszej koleżanki.
Warto zdawać sobie sprawę, że każdy ma inne i to co dla nas jest spoko, dla innych jest niedopuszczalne i wszystko jest kwestią indywidualną. Szybki przykład - ja pozwalam skakać swojemu dziecku po łóżku, bo sama robię to z nim z wielką radością i dla mnie to jest ok, a inna matka tego zabrania w domu i dla niej jest to totalnie nie do przyjęcia. 

Dla każdego z nas jest też coś innego ważne. 

Sporo rodziców bardzo dobrze umie w rutynę codzienną, umiało nauczyć dzieci chodzenia spać o określonej, wczesnej porze, bo sami mają poukładane plany dnia, to jest dla nich ważne ze względu na dobre funkcjonowanie. Ja natomiast kompletnie w rutynę nie umiem, nasza codzienność jest chaosem, ze względu na specyfikę pracy, funkcjonowania, sami nie mamy ani określonych pór jedzenia, ani spania, więc niesprawiedliwe byłoby wymagać tego od dziecka, które nawet nie ma wzorca ku temu. Choć nie zawsze było to dla nas komfortowe i wygodne, to przyjęłam zasadę, że skoro ja zazwyczaj chodzę spać wtedy, kiedy chce mi się spać, to moje dziecko również kładzie się spać wtedy, kiedy jest zmęczone i faktycznie chce spać. Dla niektórych to nie do pojęcia, a dla innych naturalna rzecz.

Dokładnie o to chodzi w postrzeganiu i tworzeniu pod indywidualny przypadek granic. To, co dla jednego ważne i kluczowe, dla innego jest drugorzędne, bądź zupełnie nieistotne.

MOJE MIEJSCE - MOJE GRANICE

I ja wiem, że narażam się mocno pisząc swoje „mądrości”, na komentarze, że wychowam egoistę, czy rozpuszczonego bachora, że dziecko weszło mi na głowę, ale cóż...ja głęboko wierzę w dialog i wzajemność, a poza tym, tak się składa, że w tym swoim zakątku w sieci mogę bezczelnie mieć swoje zdanie i...swoje granice 😉

A jak tam u Was z tymi granicami?


 ________

Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 

Komentarze

  1. To prawda, że każdy z nas ma inne granice. Nie ma co przekraczać czyichś granic, bo nic dobrego z tego nie będzie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

Czy bez umytych okien święta się nie odbędą? Czyli czego życzę Wam na ten świąteczny czas.

CZY COŚ SIĘ STANIE, CZY ŚWIAT SIĘ ZAWALI? Ostatnio było o prezentach, to może pociągnijmy magię Świąt teraz bardziej w stronę duchową niż materialną. Stając w obliczu tych Świąt i zdarzeń przedświątecznych chciałabym się podzielić refleksją. Nie lubię ckliwości, ale nie obiecuję, że się przed tym uchronię, więc uczciwie ostrzegam, żeby potem nie było. Cały rok gdzieś wszyscy gonią, spieszą się, pędzą, przed Bożym Narodzeniem pęd   zamienia się w obłęd i czyste szaleństwo. Masa pytań kotłuje się w głowie, czy zdążę posprzątać, zrobić zakupy, kupić prezenty, przygotować potrawy, udekorować dom, a co jeśli nie? Czy coś się stanie jeśli do kolacji wigilijnej zasiądziemy godzinę później, bo karp potrzebował dojrzeć na patelni? Albo czy świat się zawali jeśli nie wszystkie potrawy wyjdą spod ręki pani domu, a zostaną przyniesione z cukierni, czy sklepowej zamrażarki? To też nie tak, że nie rozumiem tradycji, owszem rozumiem, doceniam i sama chciałabym stworzyć dom pachnący pierniki

JAK SIĘ UBRAĆ DO TEATRU, CZYLI CO WARTO WIEDZIEĆ PRZED WIZYTĄ W TEATRZE

Jednym z najczęściej zadawanych pytań jeśli o wizytę w teatrze chodzi, jest w co się ubrać? i choć jest to kwestia też w jakiś sposób istotna, to ważniejsze dla mnie po kilku ładnych latach obserwacji widzów różnego wieku i kalibru, bardziej na miejscu jest pytanie jak się zachować? Bo o ile dawno, dawno temu wyjście do teatru to był ceremoniał sukni wieczorowych, fryzur, makijażu, ważnych spotkań to obecnie kwestia ubioru pozostawia sporą dowolność, natomiast zachowania, które coraz częściej rozsiadają się wygodnie na widowni, pozostawiają sporo do życzenia. Drażni to okrutnie mnie – widza, a co dopiero mają powiedzieć aktorzy? W teatrze,   choćby że względu na fakt, że jest to przybytek kultury wysokiej, bardziej od nienagannego i modnego przyodzienia wymagana jest kultura, zarówno osobista jak i społeczna, znajomość pewnych obowiązujących zachowań. „Reguła teatralna” jest obecnie bardzo liberalna, bo chodzi o to, żeby ludzi zachęcić, wyjść ze sztuką na ulicę, a nie odstrasz