Przejdź do głównej zawartości

PRZYKAZANIE 11 - SZANUJ DZIECKO SWOJE!

dziecko, matka, szacunek, zrozumienie, bunt, pozytywny

Porozmawiamy dziś o szacunku, złości, posłuszeństwie i „tresurze”. Niezmiernie mi miło, że mogę gościć u siebie Ewelinę Gałdecką
z Pozytywnego Domu. Zależało mi bardzo na tej rozmowie, bo, czytając kolejny tekst Eweliny, miałam wrażenie, jakby właśnie zapisywała moje myśli, a tematy, nad którymi pracowałam i miałam w głowie, niemal równolegle pojawiały się na naszych blogach. Zatem dlaczego by nie połączyć mocy i nie porozmawiać jak matka z matką o tym, co budzi wątpliwości, skonfrontować swoje opinie, podzielić się doświadczeniem?
Z rozmów i spotkań z ludźmi, nawet tych wirtualnych, wynoszę bardzo dużo wiedzy, inspiracji i pozytywnej energii. Mam nadzieję, że uda mi się Wam przekazać ich solidną porcję. Nie przerażajcie się długością dzisiejszego tekstu! Naprawdę warto dobrnąć do końca drogi. Nie pożałujecie, zyskacie same pozytywy. Nie może być inaczej skoro Pozytywny Dom dziś opowiada J

MONIKA

Odkąd mam dziecko, non stop kotłują mi się w głowie myśli, co zrobić, żeby go wychować dobrze. Czy od początku stawiać granice, zakazy i mury, „tresować”? Czy wręcz przeciwnie, dać przestrzeń i wyznaczać tylko obręb granic, żeby dziecko czuło się bezpiecznie? Pewnie większość mam się nad tym zastanawia. Do mnie przemawia wersja druga, którą sprawdziłam. Kiedy pozwalam dziecku na testowanie świata, oczywiście pod opieką, nie stawiam mu absurdalnych zakazów dla zasady, albo żeby wymóc posłuszeństwo, rozwija się szybko, z każdym dniem jest mądrzejszy, odkrywa świat z radością. Trzeba uświadomić sobie to kluczowe słowo „szacunek”. Szacunek dla odrębnej istoty bez względu na to, czy jest mała czy duża, czy ma 2 zęby czy cały komplet. O szacunku czytałam u Ciebie, jaką masz metodę, na to żeby dzieci wychować w poszanowaniu dla ich odrębności, ale żeby jednak nadawać kierunek ich życiu, bo jednak część decyzji musisz podjąć jednak Ty, jako rodzic?


EWELINA

Ja jestem absolutnie za daniem dziecku maksymalnie dużo autonomii
i raczej towarzyszeniem mu w rozwoju niż narzucaniem swojej wizji. Mówiąc wprost - choć  wielu uzna to od razu za jakieś „bezstresowe wychowanie”  - moim celem nie jest wychowanie dziecka posłusznego, tylko mądrego, potrafiącego zadbać o swoje potrzeby i wyrażać swoje emocje. Takiego, które kiedyś będzie silnym, szczęśliwym dorosłym.
Mam takie poczucie, że w rodzicielstwie czasem uciekamy się do wielkich, mocnych słów, które przegrywają w starciu z codziennością. Bo tak – dziecko ma absolutnie prawo do szacunku, tak samo jak dorosły, ale co to tak naprawdę znaczy? Jak o tym pamiętać, kiedy od rana awantura
o niewłaściwy kształt kanapki, brzydkie skarpetki czy ulubiony serek, który właśnie się skończył?

Ja się staram trzymać prostej zasady „nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe”, której zresztą uczę też swoje dzieci. Bo przecież o to chodzi – o empatię,
o niekrzywdzenie drugiej osoby, o zrozumienie dla jej trudności
i oczekiwań. To jest bardzo praktyczne i łatwe do ogarnięcia nawet dla małego dziecka. Oczywiście nie oznacza to, że ono zawsze będzie się zachowywać w taki sposób, bo na danym etapie rozwoju nie ma do tego odpowiednich narzędzi, ale to jest taki punkt wyjścia, taka złota myśl, którą możemy sobie przypominać wzajemnie, kiedy puszczają nerwy i źle się dzieje.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że ta zasada jest głupia, bo zachęca do wiecznego ustępowania, żeby tylko innym nie było przykro. Ale ja tak nie uważam. Bo punktem wyjścia jestem zawsze ja. Jak JA chcę być traktowany? Z fałszywą uprzejmością i wymuszoną grzecznością, czy raczej szczerze i uczciwie, choćby to miało przez chwilę zaboleć? Dla mnie sprawa jest jasna i taką postawę staram się zaszczepić swoim dzieciom. Nic mnie tak nie wkurza, jak dulszczyzna.

Jeszcze jedna uwaga o granicach. Dużo się mówi, że zadaniem rodzica jest ich wyznaczanie, ale to trochę nie tak. Bo wyznaczanie granic to coś sztucznego. Chodzi raczej o pokazywanie dziecku, że każdy ma swoje własne granice i że granice różnych ludzi mogą się różnić, a my nie powinniśmy granic innego człowieka naruszać. Na przykład: mi nie przeszkadza skakanie po łóżku, ale tacie już tak, bo boi się upadku, więc
w jego towarzystwie bawimy się w inny sposób. Tacie nie przeszkadza granie w piłkę w salonie, ale dla babci to niedopuszczalne, więc u niej
w domu tego nie robimy. Podobnie jest z zasadami obowiązującymi
w społeczeństwie i z przepisami prawa – jeśli żyjesz w jakiejś wspólnocie, to ona wyznacza Ci pewne granice. Możesz to albo zaakceptować, albo ponieść konsekwencje sprzeciwu. Lub ewentualnie poszukać sobie innej wspólnoty.

A propos granic  - dużo się mówi o trzymaniu wspólnego frontu przez rodziców za wszelką cenę, a ja uważam, że lepiej pokazać dziecku, jak można się różnić i wypracowywać kompromisy, niż udawać, że zawsze myślimy tak samo.


MONIKA

 Z tej strony na to nie popatrzyłam, a to faktycznie ma sens w późniejszym życiu dziecka. Też myślałam, że, żeby dziecko nie czuło się skołowane, to warto mieć wspólny front, żeby było jasno i prosto. Ale to o czym mówisz jest trudniejszą, ale myślę sobie, że lepszą metodą. Dziecko uczy się, że każdy może mieć odmienne zdanie, że żeby dojść do porozumienia, potrzeba wypracować kompromis, że różne zdania to stan naturalny, a dana sytuacja tudzież problem niekoniecznie ma wymiar tylko czarno-biały, ale rozwiązanie może tkwić w odcieniach tych barw.

A skoro już przy problemach, to z automatu nasuwa mi się temat złości
i buntu. Jaki masz stosunek do tego typu emocji, które dominują w życiu małego człowieka na pewnym etapie? Ważne, żeby nie popełnić błędu,
a trudno zachować zloty środek, kiedy wkraczają silne emocje. Pisałaś o tym, że często rodzice działają absurdalnie, bo boją się, żeby dziecko nie weszło im na głowę. A ja myślę, że błąd popełniamy, sugerując się tym, co społeczeństwo ma nam do „poradzenia”, zamiast wejść w interakcję ze swoim dzieckiem i nie traktować go jak wroga czy przeciwnika.


EWELINA

To nie jest łatwy moment, kiedy nagle nasze do tej pory ugodowe
i wiecznie zadowolone dziecko wkracza w fazę tak zwanego buntu. Ale tutaj pomaga zmiana perspektywy. Możesz się wściekać czy martwić, że dziecko nieposłuszne, że ciągłe awantury, że zawsze jest na „nie”, a możesz się cieszyć, że dziecko się rozwija, że zaczyna myśleć, że kształtują się jego gusta i oczekiwania. Jasne, to nie jest łatwe. To wymaga od rodziców anielskiej cierpliwości, zwłaszcza że dziecko w tym okresie często samo nie wie, czego chce, ale to procentuje na przyszłość. Może zamiast traktować dziecko jako przeciwnika i iść w wieczny konflikt i zwarcie, lepiej pomyśleć „no dobra, mamy nowego członka drużyny i musimy nauczyć się grać razem”. W relacji z dzieckiem – jak w każdej zdrowej relacji – nie chodzi przecież o to, żeby ktoś wygrał, tylko żeby wszyscy byli szczęśliwi.

Zresztą, to jest też świetny moment, żeby rozwijać dziecięcą samodzielność. A niech sobie sam wybierze ubranie, niech sam zrobi kanapkę, niech sam zdecyduje, czy chce się pożegnać z babcią czy nie. Jeśli wybierze „źle” (czyli inaczej, niż my rozsądnie byśmy wybrali), to przecież on odczuje konsekwencje – zmarznie w za cienkiej kurtce, odkryje, że keczup i dżem nie do końca do siebie pasują, a babcia może być niezadowolona z braku pożegnania. Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby rzucać od razu dziecko na głęboką wodę, tylko o stopniowe nabieranie doświadczenia i pokazanie mu, że liczymy się z jego zdaniem i wierzymy
w jego możliwości. Nie pozwolę dwulatkowi spakować  się samodzielnie na wyjazd w góry, bo potem okaże się, że zabrał tyko pluszaki a zapomniał
o kurtce i musimy siedzieć w pokoju przez cały tydzień, ale niech sobie spakuje chociaż te pluszaki, albo niech sam wybierze książeczki czy ulubione koszulki.

Myślenie w kategoriach „żeby tylko dziecko mi nie weszło na głowę”, „żebym tylko sobie jakoś z dzieckiem poradził” to jest ślepa uliczka. Bo przecież to nie jest żaden ring tylko budowanie rodziny. Wspólne budowanie i także wspólne weryfikowanie swoich oczekiwań, bo te czasem mocno dostają w kość w starciu z rzeczywistością.


MONIKA

Oj tak, znam z autopsji mamy, które oczekują, że dziecko będzie działało wedle tabelek zamieszczonych w „mądrej” publikacji, będzie idealnie przestrzegało z góry założonego rytmu, będzie takie, jak sobie wymyśliliśmy. Aż przychodzi noc albo dzień, kiedy nie chce jeść o 12:48, nie ma ochoty spać o 4 rano, ani bawić się klockami, które wybraliśmy jako najbardziej wspomagające jego rozwój. I wtedy zaczyna się, że dziecko nieposłuszne, trzeba nad nim zapanować i na dobre tory wprowadzić, a jak płacze, to na pewno opanowało najwyższy poziom manipulacji.  Jak myślisz czemu rodzice, czy rodzina postrzegają malucha jako małego terrorystę, z którym trzeba nieustannie walczyć i pokazywać mu, gdzie jego miejsce i że ma niewiele do gadania, a w obawie przed utratą pozycji dyktatora na złość, dla zasady wydają absurdalne zakazy, żeby poczuć władzę, czy pastwią się emocjonalnie nad dziećmi? Wydawało mi się zawsze, że rodzice najbardziej kochają i chcą rozumieć swoje dzieci, tyle się mówi o więzi emocjonalnej, tyle wiedzy dookoła, a tu co krok spotyka się pacyfikowanie malucha przez wszechwładnego rodzica.


EWELINA

To jest chyba taki pokoleniowy balast, od którego trudno się uwolnić. Przez całe wieki wychowywano dzieci w określony sposób – były trochę dodatkiem do dorosłego świata, miały za bardzo nie przeszkadzać, siedzieć w dziecięcym pokoju i nie odzywać się niepytane. No i oczywiście robić to, co każą dorośli, bez marudzenia i bez zadawania pytań. Trudno jest się wyzwolić z takiego sposobu myślenia, jeśli wynosisz go z domu
i nim przesiąkasz od samego początku. Jako sterroryzowane dziecko myślisz sobie – kiedyś to JA będę dorosły i to JA będę rządził. I tak się toczy to błędne koło.

Inna sprawa, że ludziom ciągle brakuje wiedzy o rozwoju psychicznym dziecka. Naturalne etapy i zachowania odbieramy jako celowe, złośliwe czy wyrachowane i chcemy je utemperować, żeby dziecko nie nabrało złych nawyków. Tylko że to nie jest coś, co można tak po prostu utemperować. Oczekiwanie, że dwulatek będzie potrafił potulnie akceptować polecenia rodziców, jest równie absurdalne, jak domaganie się od półrocznego dziecka, żeby zaczęło chodzić. Tak się nie da. Rozwoju nie przyśpieszysz. Jasne, możesz w dziecku stłumić pewne niepożądane zachowania, ale jakim kosztem? Weźmy przykład – na pewnych etapach życia dzieci mają swoje lęki, mogą się bać ciemności, lekarza czy choćby huśtawki. Możesz dziecku dać czas i te lęki z nim przepracować, a możesz je siłą zamknąć w ciemnym pokoju, grożąc mu, że jak zacznie Cię wołać, to dostanie w tyłek. No i może to zadziała. Tylko to wcale nie znaczy, że tamten lęk był kaprysem, ani że dziecko sobie z nim poradziło. To znaczy tylko tyle, że Twojej groźby boi się bardziej niż ciemności. Gdyby okazało się, że moje dziecko się mnie boi, to byłaby moja największa rodzicielska porażka.


MONIKA

No właśnie, błędne koło, absurdy przekazywane z pokolenia na pokolenie
i metoda zastraszania. Jeśli dziecko jest grzeczne i posłuszne tylko
i wyłącznie ze strachu przed rodzicem, to, tak jak mówisz, jest to chyba największa rodzicielska porażka i nie jest to metoda wychowawcza, tylko czysta patologia i forma znęcania.

A jak sobie radzić z dziecięcym „NIE”? Jak uszanować dziecięcy sprzeciw, który powinien być traktowany przecież przez dorosłych jako coś naturalnego?


EWELINA

A co to znaczy „radzić sobie”? Jeśli „pokonać dziecko i sprawić, żeby było posłuszne”, to nie odpowiem, bo nie wiem. Nie mam takiego celu. Myślę, że z dziecięcym „nie” radzić sobie trzeba tak samo jak z „nie” dorosłym. Negocjacjami, racjonalnym tłumaczeniem, własnym przykładem, czasem także humorem i zabawą, które rozładowują napięcie i przykre obowiązki zmieniają we wspólną rozrywkę. A czasami trzeba to „nie” po prostu zaakceptować. Nie ze wszystkimi dorosłymi musimy się zgadzać, więc pozwólmy i dziecku myśleć czy czuć inaczej niż my.

Tutaj chyba muszę doprecyzować, żeby nie wyszło, że jakoś idealnie mi to wszystko wychodzi. Jest w życiu rodzica czasem tak, że pewne rzeczy musimy zrobić wbrew dziecku. Autentycznie musimy, a nie mamy taki kaprys. Na przykład trzeba dziecku pobrać krew do badań, trzeba odmówić, kiedy czterolatek deklaruje przejście na dietę czekoladową albo kiedy decyduje, że od dziś jeździ bez zapiętych pasów w foteliku samochodowym. Albo jak nie chce wziąć leków. Po prostu – my jesteśmy dorośli, jesteśmy za dzieci odpowiedzialni, a to oznacza, że czasem musimy użyć „siły ochronnej”. Ja się staram po prostu, żeby to wszystko było dla dziecka jak najmniej przykre. Na ile mogę, na tyle używam perswazji, prośby, negocjacji. Ale jak to nie działa, a sprawa jest poważna, to po prostu robię, co muszę. I biorę na klatę niezadowolenie dziecka z tego powodu. Nie pozwalam na pewne zachowania, ale emocje akceptuję zawsze. Mówię – masz prawo być wściekły, rozumiem, że to cię złości, wiem, że jesteś smutny, że się boisz, że ten syrop jest obrzydliwy. I staram się wspierać tak, jak potrafię, nawet jeśli pewne dziecięce zachowania czy reakcje są dla mnie totalnie absurdalne. Bo dla dziecka mają sens, nawet jeśli ja go nie widzę.


MONIKA

Piszesz w jednym ze swoich tekstów, że nieposłuszne dziecko jest lepsze od uległego i ja na swoim przykładzie się w 100% zgadzam. Od początku byłam grzecznym i posłusznym dzieckiem – w domu, w szkole, w życiu. Tylko problem pojawił się przy pierwszych samodzielnych decyzjach, których nie potrafiłam podjąć. Przy ogromnej walce z tym, co zrobić, co będzie lepsze. Ogromny problem z asertywnością, który, mając 32 lata, miewam od czasu do czasu do tej pory, bo nikt nie nauczył mnie, że mogę nie spełnić czyjejś prośby, że jednak wypada powiedzieć „nie” , kiedy nie mam ochoty. Nie chcę, żeby moje dziecko takie było. Chcę, żeby był świadomy i wolny. Jak sobie
z tym radzisz?


EWELINA

Na grupie rodzicielstwa bliskości jedna z dziewczyn powiedziała kiedyś, bardzo słusznie, że z posłusznym dzieckiem jest łatwiej rodzicom, nauczycielom czy opiekunom, ale łatwiej jest też koledze łobuzowi, pedofilowi a potem choćby przemocowemu partnerowi albo szefowi-wyzyskiwaczowi. Prosta obserwacja, bardzo logiczna, ale pamiętam, jak to mną wstrząsnęło. Bo tak właśnie jest! Nawet jeśli teraz kosztuje mnie to więcej wysiłku, nawet jeśli teraz mam „trudniej”, to potem moje dziecko będzie miało łatwiej, będzie bezpieczniejsze, będzie silniejsze. Dla mnie jest oczywiste, że warto.

Staram się na co dzień nie myśleć w ogóle w kategoriach „posłuszny/nieposłuszny”. Kiedyś znajoma mi powiedziała, że ona by oszalała, jakby na każde jej polecenie dziecko reagowało pytaniem „dlaczego?”. A ja się cieszę, nawet jeśli czasem to męczy. Cieszę się, że nie wykonuje poleceń bezmyślnie. Że szuka sensu. Że zwykle – chociaż nie zawsze – logiczne argumenty jednak do niego trafiają. Zresztą – powiem szczerze, że to też dla mnie taki dodatkowy filtr – jeśli nie umiem racjonalnie uzasadnić swojego polecenia, to jest ono raczej moją zachcianką niż koniecznością. A czy dziecko naprawdę musi się stosować do moich zachcianek?

Z tą asertywnością to w ogóle jest szersze zagadnienie. Mam wrażenie, że mnóstwo ludzi ma z tym problem, a to jest właśnie efekt wychowania. Bo skoro jako dziecko masz być cicho i się dostosować, to gdzie masz się nauczyć bronienia swojego zdania, wyrażania emocji, wyznaczania granic? Ja też mam z tym problem i ciągle nad tą asertywnością pracuję – chociaż moi rodzice bardzo nas kochali i na wiele nam pozwalali, to gdzieś tkwią we mnie te schematy, że dziewczynce pewne rzeczy nie uchodzą, że lepiej odpuścić, że po co robić problem. Wkurza mnie to w sobie samej i bardzo
z tym walczę. Także dlatego, że wiem, że moje dzieci uczą się ode mnie
i chciałabym, żeby potrafiły o siebie walczyć.

Tak sobie myślę, że macierzyństwo bardzo mnie zmieniło jako człowieka – przepracowałam sobie pewne tematy, spojrzałam na wiele kwestii z nowej perspektywy, trochę odkryłam nowe światy. Cieszę się bardzo, że w naszych czasach ten dostęp do wiedzy jest znacznie łatwiejszy niż kiedyś. Że w internecie jest tak wiele wartościowych miejsc i ludzi, którzy chcą się dzielić swoją wiedzą. Jasne, trzeba odsiać plewy od ziaren, ale można trafić na prawdziwe perełki. I uczyć się od mądrzejszych.


MONIKA

Pytanie trochę z innej tematyki, ale mające związek z asertywnością ;) Często słyszy się od znajomych, rodziny, czy nawet obcych, których to nie powinno w ogóle obchodzić swoją drogą, teksty typu – „A czemu ono jeszcze nie chodzi?”, „A czy ono już coś mówi?”, „A czemu chodzi dalej ze smokiem?”, „A czemu nosisz jeszcze na rękach?”, „A czemu jeszcze z pieluchą chodzi?”,
„A czemu, czemu, czemu…..?” Mnie się wtedy na usta ciśnie jedno sformułowanie: „Weź się odwal od mojego dziecka!”, ale wychowanie mi na to nie pozwala, więc czasem się duszę. Co w takiej sytuacji można najlepszego zrobić, żeby nikogo nie urazić, ale zaznaczyć dobitnie, że to Twoje dziecko, a każde dziecko rozwija się w swoim tempie i nie ma jednego szablonu? Myślę, że taka porada przyda się młodym mamom, bo dla mnie to była i w zasadzie jest jedna z najbardziej irytujących rzeczy (poza „dobrymi radami” dawanymi bez proszenia o nie J).


EWELINA

Temat rzeka... Każdy jest ekspertem od wychowania nie swoich dzieci.
A jeśli w dodatku wybierasz styl wychowania inny niż wszyscy, to pewne jak w banku, że się nasłuchasz dobrych rad, choćbyś o nie wcale nie prosił. Ja się staram wychowywać moje dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości, więc na porządku dziennym są zarzuty o wchodzeniu na głowę, braku dyscypliny i bezstresowym wychowaniu.

Na początku starałam się jeszcze z tym jakoś „walczyć” - przekonywałam, tłumaczyłam, podsyłałam mądre artykuły czy książki. Aż pewnego dnia, kiedy po raz enty wrócił temat, że mleko mamy po roku życia to już woda, coś we mnie pękło. I powiedziałam wprost - „to nie Twoja sprawa!”. Potem napisałam na bloga tekst o takim tytule i do tej pory to jest jeden z moich najpopularniejszych wpisów, choć chyba najdłuższy ze wszystkich. Piszą do mnie dziewczyny, które mówią „dziękuję za ten tekst, podpisuję się pod każdym słowem, mam dość tego terroryzowania mnie przez wszystkich wokół”, a ja mam ochotę przybić im wirtualną piątkę.

Trzeba było naprawdę czasu, żeby do mnie dotarło, że zwyczajnie szkoda moich nerwów. Że te osoby wcale nie chcą wiedzieć, co mną kieruje i jakie są moje argumenty, tylko chcą mi udowodnić, że ich racja jest jedyną słuszną. I dałam sobie spokój. Robię swoje, tematy wychowawcze dyskutuję z mężem, skupiam się na swojej rodzinie i swoich dzieciach. Staram się im dać maksymalnie dużo miłości, maksymalnie dużo ciepła
i zrozumienia. A cała reszta... No cóż... To naprawdę nie ich sprawa.

Bardzo dziękuję za tę rozmowę, za podzielenie się doświadczeniem, myślami, za inspiracje i pomysły, za nową perspektywę J Ja czuję się silniejsza, bogatsza i naładowana pozytywną energią do dalszego działania. Jeśli jesteś Czytelniku/Czytelniczko w tym miejscu, to nie mam wątpliwości, że wziąłeś stąd coś dobrego też dla siebie. Bierz, nie krępuj się, czerp jak najwięcej. Mądrej kobiety fajnie posłuchać, prawda? Jestem też przekonana, że to nie ostatnia nasza rozmowa i Eweliny będzie tu znacznie więcej J Work in progress… J



_____________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 

Komentarze

  1. Genialny tytuł artykułu! Zgadzam się, że dziecku jak każdemu człowiekowi należy się szacunek. Zgodnie z tym wychowuję moje dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogę sobie tylko wyobrażać jak trudnym zadaniem jest wychowywanie dzieci. NA dzień dzisiejszy wiem jedno- bardzo cenię sobie moich rodziców za to, na jakiego człowieka mnie wychowali.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jeszcze wszystko przede mną, dlatego cieszę się, że tutaj trafiłam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko musi mieć swój zloty środek. Szacunek powinien być obopólny ale nie może tez być tak ze dziecko nie ma zasad, granic bo gdy pójdzie do przedszkola rozbije się o mur reguł i zasad ustalonych godzin posiłków itp

    OdpowiedzUsuń
  5. Uważam, że najważniejszy jest złoty środek. Nie należy przesadzić ani z zakazami ani ze swobodą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złoty środek zawsze jest najleszą drogą, ale jest też nieziemsko trudny do osiągnięcia :)

      Usuń
  6. Moniko, nominowałam Cię do wyróżnienia Mystery Blogger Award. Zasłużone! Szczegóły na moim blogu! Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Tereso, ślicznie Pani dziękuję! Jestem zaszczycona i cieszę się, że podobaja się Pani tworzone przeze mnie treści :) Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  7. Niekiedy jest bardzo trudno. Moi synowie są bardzo od siebie różni i dla jednego zbyt dużo luzu jest złe, ponieważ on za bardzo chce być dorosły i nie cierpi granic. Ma dopiero 8 lat. Jak tylko słyszy, że coś musi jak np. chodzenie do szkoły,bo ma obowiązek to najchętniej by zrobił na odwrót. Buntuje się, ponieważ nie chce mieć wyznaczonych granic i musieć czegoś, bo wszyscy tak robią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego nie ma jednej recepty na wychowanie bo każde dziecko jest indywidualnym przypadkiem do rozpatrywania :) Kazde ma inny temperament, charakter, predyspozycje i trzeba każdego dziecka uczyć się bardzo skrupulatnie, żeby popełnić jak najmniej błędów i proces wychowania odniósł sukces :)

      Usuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

JAK SIĘ UBRAĆ DO TEATRU, CZYLI CO WARTO WIEDZIEĆ PRZED WIZYTĄ W TEATRZE

Jednym z najczęściej zadawanych pytań jeśli o wizytę w teatrze chodzi, jest w co się ubrać? i choć jest to kwestia też w jakiś sposób istotna, to ważniejsze dla mnie po kilku ładnych latach obserwacji widzów różnego wieku i kalibru, bardziej na miejscu jest pytanie jak się zachować? Bo o ile dawno, dawno temu wyjście do teatru to był ceremoniał sukni wieczorowych, fryzur, makijażu, ważnych spotkań to obecnie kwestia ubioru pozostawia sporą dowolność, natomiast zachowania, które coraz częściej rozsiadają się wygodnie na widowni, pozostawiają sporo do życzenia. Drażni to okrutnie mnie – widza, a co dopiero mają powiedzieć aktorzy? W teatrze,   choćby że względu na fakt, że jest to przybytek kultury wysokiej, bardziej od nienagannego i modnego przyodzienia wymagana jest kultura, zarówno osobista jak i społeczna, znajomość pewnych obowiązujących zachowań. „Reguła teatralna” jest obecnie bardzo liberalna, bo chodzi o to, żeby ludzi zachęcić, wyjść ze sztuką na ulicę, a nie odstrasz

CHODŹ ZE MNĄ DO TEATRU - "BIESY" KRZYSZTOF JASIŃSKI

  Materiały z archiwum Sceny STU BOSKI DOSTOJEWSKI  „Biesy" Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego wystawiane na Scenie STU  były dla mnie jedną z najciekawszych pozycji z krakowskiego świata teatralnego. Wiązałam z nią wielkie nadzieje i niepokoje (z naciskiem na nadzieje). Nadzieje, gdyż Dostojewskiego jako twórcę od wielu lat ceniłam. Jego mętna i ciemna aura intrygowała. Niepokoje zaś wiązały się z objętością dzieła i sposobem przeniesienia na deski teatralne spójnej fabuły, dramatyzmu, czarnego humoru i tego charakterystycznego poczucia permanentnego napięcia, zmierzania ku ciemnej otchłani. DZIEWCZYNKA Z MŁOTEM A już najbardziej intrygował afisz teatralny , fascynował i przerażał, był niesamowicie magnetyczny. Przedstawiał dziewczynkę w bieli, z czarnymi włosami i przerażającymi oczami, utkwionymi gdzieś w dal. W ręku trzymała czerwony młot, co automatycznie nasuwa konotacje z krwawymi zbrodniami. W zasadzie trochę żałuję, że nie pozostałam przy nim i c