Przejdź do głównej zawartości

CHODŹ ZE MNĄ DO TEATRU - "BALLADYNA" KRZYSZTOF PLUSKOTA

"Balladyna" Krzysztof Pluskota, recenzja, Teatr ST, Krzysztof Jasiński, walka o władzę, ofiara, dramat
FOT. Materiały prasowe Teatru STU

Zaskoczyła mnie mocno "Balladyna" Krzysztofa Pluskoty – personalnie jako Balladyna i holistycznie jako sztuka. Zdumiała mnie o tyle, że zachwycona byłam grą świateł, muzyką, nastrojem, warsztatem Grzegorza Mielczarka i Wojciecha Leonowicza, natomiast kompletnie rozczarowana tym, co kluczowe – postacią tytułową – słynną Balladyną – kobietą silną, namiętną i mściwą. Na deskach STU dostałam pogubioną ofiarę sił magicznych, rozedrganą, emocjonalną, przerażoną sobą, miotającą się. Tak bardzo mi to nie grało, że wracałam
i analizowałam tę postać jakiś czas i nagle dostałam olśnienia.

MARIONETKA W RĘKACH PRZEZNACZENIA

Balladyna to jedyna wśród tej ferii postaci, bohaterka tragiczna od początku do końca, budująca indywidualizm na samotności wśród tłumu. Jest zagubiona, w zasadzie popchnięta do zabójstwa przez niewidzialną rękę, opętana siłami nadprzyrodzonymi, które sterowały jej losem. Gdy popełniła pierwszą zbrodnię nie miała już odwrotu jak tylko brnąć w sieć kłamstw
i tajemnic, popełniając kolejne nie z własnej woli, czy w celu sięgnięcia po tron, ale w celu ratowania życia, zdając sobie sprawę, że znalazła się na drodze bez odwrotu. Marionetka w rękach Przeznaczenia. Biorąc pod uwagę, że pierwotnie "Balladyna" Juliusza Słowackiego podejmuje przede wszystkim problem władzy i walki o nią, to mamy tu nakreśloną jasną sytuację, którą bardzo łatwo odnieść do czasów współczesnych, sytuację przerażająco uniwersalną – ofiara, marionetka w rękach walczących
o fotel i berło.

NIEKLASYCZNE PODEJŚCIE

Idąc tym tropem interpretacyjnym, zwracam honor aktorce, którą na początku oceniłam jako mdłą i bezpłciową, niepotrafiącą unieść roli. Owszem porównując warsztat Kamili Bestry (Balladyna) do warsztatu Mielczarka (Grabiec), to wypada ona blado, ale postać Balladyny w tym zamyśle, jaki Pluskota pokazał nam na scenie, zagrała dobrze i faktycznie oddzieliła ją grubą linią od reszty bohaterów. Miałam też początkowo wrażenie o jej bezbarwności, umykającym cieniu, ledwo zauważalnym na tle całej akcji, a teraz widzę, że to miało sens.

Wielką sztuką jest wystawić tak doskonale znaną klasykę, powtarzam to za każdym razem, kiedy przychodzi mi ocenić tego typu spektakl, ale fakty są takie, że rzadko udaje się to zrobić dobrze i ze smakiem. Tutaj mimo, że dostajemy fabułę i wiersz od Słowackiego, to barwy postaci zostały przewrotnie pomieszane.

NIC NIE JEST CZARNO-BIAŁE, ANI ...STAŁE

Można by zapytać, co skłoniło Balladynę Pluskoty do zabójstwa siostry skoro niekoniecznie była to władza. Ja myślę, że sama Alina, której postać była dla mnie obrzydliwie irytująca, niejako prosiła się o zgładzenie
z utraty cierpliwości, albo... żeby ją choćby zakneblować. Trudno się dziwić trochę Balladynie, że jej nerwy puściły.
Chwilę potem zostaje ona żoną zamkowego przygłupa, mimo iż zakochana była w Grabcu (trochę bardziej znośnym szaleńcu). Musi ukrywać zbrodnie, dostaje z tego powodu obciążenia poplątania zmysłów, wciąż sterowana przez magię, Kostryna, próbująca przetrwać, aczkolwiek paradoksalnie dopiero śmierć przynosi jej ucieczkę z tego szaleństwa. Postać czysto tragiczna. Interpretacyjnie odmienna od szkolnej Balladyny, fantastyczna podróż psychologiczna, odejście od szablonu dobrej Aliny i złej Balladyny. Nic na świecie nie jest czarno-białe, ani... stałe.

"HYBRYDYZACJA" POSTACI

Ciekawym, nie wiem czy do końca trafionym, zabiegiem było zespolenie dwóch bohaterek w jednej postaci. Mówię tu o Alinie i Balladynie, które równocześnie były tez nimfami, Skierką i Chochlikiem (choć bardziej bym je do wiedźm porównała), a także o Goplanie, która zmienia się w matkę-staruszkę, która u Pluskoty nie przypomina ani jakoś wybitnie matki ani staruszki, bo po pierwsze pod nieobecność córek romansuje i uwodzi przyszłego męża jednej z nich, ocieka erotyzmem i roztacza złą aurę, przystającą bardziej do zazdrosnej kochanki niż... matki. W roli Goplany zaś momentami jest nieznośnie przerysowana, ale są sceny, w których potrafiła mocno zaakcentować swoją postać. W przypadku tej postaci z pogranicza jawy i snu ogromną pracę wykonało światło, które stwarzało przestrzeń, nierealne światy, charakteryzację samej aktorki, rozszerzało maksymalnie perspektywę sceny.

 MAGIA ŚWIATŁA I DŹWIĘKU

W ogóle światło i muzyka to jeden z kluczowych elementów tej sztuki, który sprawił, że Balladyna nie poniosła klęski. Muzyka zespołu Żywiołak, a także Kapeli ze wsi Warszawa świetnie wkomponowała się w cały performance, choć może powinnam raczej napisać, że to sztuka dopasowała się w oprawę muzyczną. Muzyka buduje całą nastrojowość, ten niepokój, grozę i tajemnicę tak charakterystyczną dla ballady i poprzez tę balladowość sztuki Słowackiego, tworzy ona odwołania do dawnych wierzeń, magii, ludowości, okraszając cały spektakl lekkim magicznym pyłem i mocnym uderzeniem, kiedy wymagała tego akcja. Byłam oczarowana zarówno grą świateł, jak i instrumentów, na tyle, że te emocje, te struny, które zostały pchnięte w ruch zagłuszyły mi fabułę i w pewnych momentach sceny odbierało się jako niezależne, pojedyncze obrazy, tu i teraz. Czasem naprawdę działa się magia, więc to pomieszanie planów akcji – fantastycznego i realistycznego oddziaływało również na odbiór widowni.

MORD, KORONA I MALINY

Oglądając spektakl, nie dało się również odpędzić wszelkich konotacji
z innymi dziełami czy motywami. Widać tu mocno Szekspira i jego motywy walki o władzę i zabójstwa z zimną krwią, widać mickiewiczowskie "Lilije", gdzie nigdy wina nie pozostanie bez kary, widać słowiańską wiarę w bóstwa przyrody, zjawiska nadprzyrodzone, odbija się tu również typowa grecka tragedia z konfliktem tragicznym i zbrodnią, punktem kulminacyjnym prowadzącym do katharsis.

PRZEWAGA DRUGIEGO PLANU

Kluczowy jest też fakt, że tutaj postacie drugoplanowe jednak grały pierwsze skrzypce – wspomniany Grabiec w wykonaniu Mielczarka był po prostu genialny, Pustelnik Wojciecha Leonowicza skrywający w sobie tajemnicę przez cały spektakl, emanujący aurą magii i... ironii – wybitny. Stworzyli oni kreacje tak wyraziste i „mięsiste", że oglądając je doświadczało się przyjemności obcowania z kunsztem aktorskim. Ma to niebagatelny wpływ na ogólną ocenę gry aktorskiej, bo dość spore różnice
w warsztacie widoczne są nawet gołym, niewprawionym okiem.

SENSUALNY ODBIÓR

Reasumując, Balladynę należy zaliczyć do udanych przedsięwzięć, pomimo różnych rozbieżności, nowatorskich pomysłów wprowadzonych na scenę, które może nie wszystkie są do końca trafione, ale muzyka i światło,
z którego w zasadzie jest utkana scenografia, a nawet charakteryzacja stawiają ten spektakl na bardzo dobrym poziomie.

Warto zobaczyć, żeby w pewnych scenach się zatracić – bardziej czuciem
i odbiorem zmysłów, aniżeli rozumem czy logiką go przyjąć.

___________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 

Komentarze

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

Czy bez umytych okien święta się nie odbędą? Czyli czego życzę Wam na ten świąteczny czas.

CZY COŚ SIĘ STANIE, CZY ŚWIAT SIĘ ZAWALI? Ostatnio było o prezentach, to może pociągnijmy magię Świąt teraz bardziej w stronę duchową niż materialną. Stając w obliczu tych Świąt i zdarzeń przedświątecznych chciałabym się podzielić refleksją. Nie lubię ckliwości, ale nie obiecuję, że się przed tym uchronię, więc uczciwie ostrzegam, żeby potem nie było. Cały rok gdzieś wszyscy gonią, spieszą się, pędzą, przed Bożym Narodzeniem pęd   zamienia się w obłęd i czyste szaleństwo. Masa pytań kotłuje się w głowie, czy zdążę posprzątać, zrobić zakupy, kupić prezenty, przygotować potrawy, udekorować dom, a co jeśli nie? Czy coś się stanie jeśli do kolacji wigilijnej zasiądziemy godzinę później, bo karp potrzebował dojrzeć na patelni? Albo czy świat się zawali jeśli nie wszystkie potrawy wyjdą spod ręki pani domu, a zostaną przyniesione z cukierni, czy sklepowej zamrażarki? To też nie tak, że nie rozumiem tradycji, owszem rozumiem, doceniam i sama chciałabym stworzyć dom pachnący pierniki

[WYWIAD] MALUCH W TEATRZE?

            Każdy, kto mnie czyta i zna trochę dłużej niż parę dni, doskonale wie, że kocham teatr, uwielbiam dramat, faworyzuję tragedię, choć ostatnio zauważyłam u siebie niebezpieczną tendencję do zachwycania się komedią J Najmniej znaną mi kategorią teatralną jest teatr dla dzieci, a to dlatego, że moje dziecko dopiero dobija do tego momentu, kiedy zacznie ze mną chadzać „do roboty”. Jednak ignorantem kompletnym nie jestem i parę sztuk dziecięcych w swoim życiu widziałam – lalkowo-kukiełkowego „Mistrza i Małgorzatę”, czy francuskie kukiełki w sztuce „Poliszynel”, jakieś mętne pojęcie o tym świecie mam J Aczkolwiek, za kukiełkami nie przepadam, przebierańców nie lubię…czeka mnie kilka lat eksplorowania i przekonywania się chyba do sztuki dziecięcej J          Ale do rzeczy - bo ja nie o tym, a bardziej o tym, jak to jest z tymi maluchami w teatrze.  Kiedy je zabrać? Czy w ogóle warto zabierać? Czy ma to sens? Czy to jest fajne? Na jakie sztuki? Gdzie? Falą pytań na