Przejdź do głównej zawartości

DLACZEGO WARTO CZYTAĆ KSIĄŻKI, CZYLI SPOSÓB NA ORTOGRAFIĘ

 

Jak nauczyć się ortografii? Dlaczego warto czytać książki?

Po co czytać książki? Jaka korzyść z tego płynie? Po co dzieciom w szkole lektury? A ja pytałabym raczej - dlaczego lektury nie są najważniejszą literaturą w życiu dziecka?

PO CO SĄ LEKTURY?

Ano z założenia po to, żeby oswajać się i poznawać różne dzieła literackie, czasem wartościowe, a czasem nie do końca, ale sprowadzamy się tu do kwestii poznawczej, tak czy owak. Dzięki lekturom dzieci ćwiczą pamięć, ciągi przyczynowo-skutkowe, uczą się opowiadać, relacjonować, interpretować, a często tworzyć własne konteksty i wątki. Poznają multum środków stylistycznych, form, słów i pojęć. Z czasem kształtują gust literacki. Ale jest jeszcze jedna bardzo ważna funkcja lektur szkolnych – pomagają w nauce ortografii i…interpunkcji.

Mój syn zapytałby „a dlaczego?”

Ano nie jest to wiedzą tajemną, że regularne obycie ze słowem pisanym gwarantuje, że pamięć fotograficzna zadziała tu doskonale. Słowo widziane kilkadziesiąt razy utrwala się i bardzo łatwo mózg je potem odwzorowuje. Metodą świetną i wspomagającą pamięć fotograficzną jest zapisywanie słów, zdań, akapitów. To żmudne przepisywanie różnych tekstów, czy ćwiczeń do zeszytu, notatek z tablicy, robienie notatek z lektur, zapisywanie cytatów jest świetnym treningiem na zaktywizowanie obu półkul mózgowych. 

Sama pamiętam jak w szkole na lekcji polskiego, podczas której odbywała się poprawa dyktand, czy prac klasowych, trzeba było napisać np. trzy linijki wyrazu, w którym zrobiło się błąd, a potem ułożyć z tym wyrazem zdanie. Dla mnie jako ucznia, obrzydliwie nudna i niepotrzebna praktyka – dla mnie jako polonisty, świetne ćwiczenie.

JAK NAUCZYĆ SIĘ ORTOGRAFII?

Doświadczenie pokazuje też, że w nauce ortografii warto wykorzystać humor, rymowanki, absurd, rysunki. Wszystko to, co się łatwo skojarzy, co zaskoczy i uaktywni się w najbardziej potrzebnym momencie. Nie bez powodu do dziś funkcjonują te nieśmiertelne rymowane reguły ortograficzne typu: uje się nie kreskuje, bo się dostaje dwóję. Wierszyki, dzięki którym łatwiej zapamiętać, że „ó” piszemy tam, gdzie wymienia się na „o”, a „ż” tam gdzie wymienia się na „g”, za to „rz” tam, gdzie wymienia się na „r”. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie masa wyjątków w języku polskim (które jak to w życiu bywa - potwierdzają regułę). Na wyjątki trzeba znaleźć własną metodę, żeby je zapamiętać, choć ja w tym przypadku również polecam książki – im więcej człowiek się opatrzy, tym szybciej z automatu „wgra” sobie prawidłową pisownię wyrazów.

I nie chodzi mi tylko o lektury w szkole, co do których mam bardzo ambiwalentne odczucia, oj bardzo! Każdy tekst pisany jest świetnym materiałem do nauki i nie jest tak istotne, żeby dziecko czytało lektury, jak to, żeby w ogóle czytało, żeby to była dla niego przyjemność, żeby zrozumiało, że wszystko, czego potrzebuje się dowiedzieć i co go interesuje, może bez problemu znaleźć w odpowiedniej literaturze. Wiem
z doświadczenia, że zmuszanie do czytania lektur, które naprawdę nie interesują młodego człowieka, skutecznie zniechęca go do czytania
w ogóle. Niestety...

MOJA CZYTELNICZA AUTOBIOGRAFIA

Jestem filologiem polskim, kocham czytać książki, to jest jeden z moich fetyszy i „terapia”, sięgam z racji zawodu i pasji po przeróżną literaturę
i wciąż mnie ona zadziwia, ale…w szkole nie znosiłam czytać książek.

I znów to pytanie: dlaczego?

Ano dlatego, że nie lubiłam robić nic pod przymusem i na czas, nie lubiłam czytać bzdurnych lekturek, a już obsesyjnym lękiem napawały mnie krwawe i brutalne nowelki. Z tymi lekturami zawsze był problem, kilka egzemplarzy w bibliotece szkolnej, kombinowanie, pożyczanie, walka
o kawałek zadrukowanego papieru. Nie lubiłam tego procesu, ale to były inne czasy…teraz dostęp do książek jest niemal nieograniczony, więc ten problem współczesnym uczniom totalnie odpada 😊 

Chętnie zaczęłam czytać jakoś pod koniec gimnazjum, ale…to, co mnie interesowało. Wtedy zakochałam się w opasłych tomach Stephena Kinga (wcześniej książek powyżej 50 stron raczej starałam się unikać. Pamiętam jaki dramat przeżywałam, kiedy miałam przeczytać „W pustyni i w puszczy"😉). I te pochłaniające historie popchnęły mnie dalej, przestała się liczyć grubość książki, a opowieść. 

Choć gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że pójdę jak w ogień na filologię polską, to popukałabym się w głowę. Przecież tam jest jakiś obłęd, jeśli
o ilość czytania chodzi! I faktycznie był obłęd…ale nie było w stanie mnie to zniechęcić do czytania, jednak dopiero jak odebrałam dyplom, mogłam ze spokojem duszy runąć w te wszystkie książki i autorów, które czekały na przeczytanie tuż po tym jak zdam sesję, jak skończę rok, jak obronie dyplom….

Doczekały się, a potem były kolejne eksperymenty, nowe kierunki
i gatunki, autorzy i obecnie nadaję się na odwyk, bo książki układam stosami już na parapecie, a wolne 5 dyszek w miesiącu, bez mrugnięcia okiem, inwestuję w kolejną książkę, zamiast w kosmetyk, buty albo sukienkę.

Do czego dążę tym wycinkiem autobiografii?

Ano to tego, że czytanie jest fantastyczną przygodą, niezwykle rozwijającą
i edukacyjną, ale pod warunkiem, że bierzemy się za to, co nas interesuje. Czasem ktoś mi mówi, że nie lubi czytać książek, woli specjalistyczne artykuły, czy „coś konkretnego” i dokładnie o to chodzi. Każdy dobiera sobie literaturę wedle potrzeb i tego też powinno uczyć się dzieciaki w szkole, że lektury nie są najważniejsze, bo w dalszej "podróży" zginiesz, jeśli ograniczysz się tylko do lektur nie rozwijając i nie poszerzając wiedzy.
A poza tym tyle bogactwa płynącego z przeróżnych książek człowieka ominie😊 Ludzie, którzy sporo czytają, przeglądają słowo pisane każdego dnia mają naprawdę niewielkie problemy z ortografią, czy interpunkcją, bo po prostu opatrzą się z wyrazami, schematami zdań, powtarzalnością miejsc, w których występują znaki interpunkcyjne, nabędą „czułość” na słowo pisane.

DLACZEGO WARTO CZYTAĆ?

Jest jeszcze jedna zaleta czytania książek – doznania sensoryczne 😊
To jest „schorzenie”, na które sama cierpię. Dotyk kartek, okładki, zapach papieru i druku, wydanie miłe dla oka na tyle, że książka woła cały czas „weź mnie!”

Nie trzeba być molem książkowym, żeby korzystać z tego dobrodziejstwa, ogrom literatury każdego typu jest tak rozległy, że każdy może znaleźć coś dla siebie, czy to służącego ku rozrywce, zabicia czasu, poszerzenia wiedzy, czy znalezienia odpowiedzi na wiele pytań.

Daruję sobie już teksty o rozwoju słownictwa, wyobraźni, kreowaniu innych, ciekawszych, światów, poprawie koncentracji i pracy mózgu, bo to wiedzą wszyscy. Tak jak i to, że „Pana Tadeusza” trzeba choć raz w życiu przeczytać, bo to epopeja narodowa (choć ja tak nie uważam, raz, że nie lubię, a dwa…nie jest to żadna nasza epopeja narodowa, ale to temat na inny
artykuł-rozprawę😉). Jednak chcę podkreślić raz jeszcze, że sztuka czytania i pisania to jedno z największych dobrodziejstw, jakim człowiek dysponuje.

 A Ty, co lubisz czytać?

_________

Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 

 

Komentarze

  1. Wiesz, że moja przygoda z czytaiem też zaczęła sie od Kinga

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

Czy bez umytych okien święta się nie odbędą? Czyli czego życzę Wam na ten świąteczny czas.

CZY COŚ SIĘ STANIE, CZY ŚWIAT SIĘ ZAWALI? Ostatnio było o prezentach, to może pociągnijmy magię Świąt teraz bardziej w stronę duchową niż materialną. Stając w obliczu tych Świąt i zdarzeń przedświątecznych chciałabym się podzielić refleksją. Nie lubię ckliwości, ale nie obiecuję, że się przed tym uchronię, więc uczciwie ostrzegam, żeby potem nie było. Cały rok gdzieś wszyscy gonią, spieszą się, pędzą, przed Bożym Narodzeniem pęd   zamienia się w obłęd i czyste szaleństwo. Masa pytań kotłuje się w głowie, czy zdążę posprzątać, zrobić zakupy, kupić prezenty, przygotować potrawy, udekorować dom, a co jeśli nie? Czy coś się stanie jeśli do kolacji wigilijnej zasiądziemy godzinę później, bo karp potrzebował dojrzeć na patelni? Albo czy świat się zawali jeśli nie wszystkie potrawy wyjdą spod ręki pani domu, a zostaną przyniesione z cukierni, czy sklepowej zamrażarki? To też nie tak, że nie rozumiem tradycji, owszem rozumiem, doceniam i sama chciałabym stworzyć dom pachnący pierniki

[WYWIAD] MALUCH W TEATRZE?

            Każdy, kto mnie czyta i zna trochę dłużej niż parę dni, doskonale wie, że kocham teatr, uwielbiam dramat, faworyzuję tragedię, choć ostatnio zauważyłam u siebie niebezpieczną tendencję do zachwycania się komedią J Najmniej znaną mi kategorią teatralną jest teatr dla dzieci, a to dlatego, że moje dziecko dopiero dobija do tego momentu, kiedy zacznie ze mną chadzać „do roboty”. Jednak ignorantem kompletnym nie jestem i parę sztuk dziecięcych w swoim życiu widziałam – lalkowo-kukiełkowego „Mistrza i Małgorzatę”, czy francuskie kukiełki w sztuce „Poliszynel”, jakieś mętne pojęcie o tym świecie mam J Aczkolwiek, za kukiełkami nie przepadam, przebierańców nie lubię…czeka mnie kilka lat eksplorowania i przekonywania się chyba do sztuki dziecięcej J          Ale do rzeczy - bo ja nie o tym, a bardziej o tym, jak to jest z tymi maluchami w teatrze.  Kiedy je zabrać? Czy w ogóle warto zabierać? Czy ma to sens? Czy to jest fajne? Na jakie sztuki? Gdzie? Falą pytań na