Super Ekstra Zorganizowana byłam chyba ostatnio w podstawówce. Etat
perfekcyjnej uczennicy w liceum, zakończyłam wraz z odbiorem świadectwa
maturalnego, a na studiach jak przytłoczyło mnie nierealne, do stuprocentowego
ogarnięcia - wpadłam w twórczy chaos. Śmiało piszę twórczy, bo 5 lat studiów
przy nieludzkich wysiłkach podczas sesji, hektolitrach kawy, dziesięciu
załamaniach nerwowych, upłynęło mi wolne od jakichkolwiek poprawek. Nie,
nie dlatego, że uczyłam się dniami i nocami, czy byłam tak genialna, że kartki
kolejnych lektur przerzucałam z prędkością światła i w takim samym tempie
zapamiętywałam ich zawartość, ale właśnie przez swój twórczy chaos, z którego
chłonęłam w tempie ekspresowym, wynosiłam meritum, okraszone paroma
ciekawostkami i całą siecią skojarzeń i odnośników. Czasem zapamiętywałam
totalną pierdołę, czy datę wydania pierwszego wydania jakiegoś tam dzieła, nie
znając głównego wątku, ale owa pierdoła ładnie podana i dobrze doprawiona do
smaku, powodowała, że sprawiałam wrażenie studentki, dogłębnie czytającej
lektury, kojarzącej fakty i orientującej się może nie świetnie, ale
dostatecznie
w temacie. Zaczęłam tak szkolnie, bo te doświadczenia przełożyły się na moje późniejsze życie, czyniąc je znośnym, a teraz nawet bardzo szczęśliwym.
w temacie. Zaczęłam tak szkolnie, bo te doświadczenia przełożyły się na moje późniejsze życie, czyniąc je znośnym, a teraz nawet bardzo szczęśliwym.
Ja wiem, że dla niektórych świetna organizacja i plan działania w życiu
to podstawa i inaczej nie wyobrażają sobie funkcjonować. Ja też bym tak chciała
z jednej strony, może by mi to zdecydowanie uprościło życie, ale z drugiej nie wiem czy było by takie ciekawe i przynosiło mi tyle niespodzianek. Nie ma co dywagować, idąc za klasykiem – jestem jaka jestem J
z jednej strony, może by mi to zdecydowanie uprościło życie, ale z drugiej nie wiem czy było by takie ciekawe i przynosiło mi tyle niespodzianek. Nie ma co dywagować, idąc za klasykiem – jestem jaka jestem J
No ale dzięki temu mogę się z Wami podzielić swoimi sposobami na
szczęśliwsze życie, czy raczej funkcjonowanie w rzeczywistości. Tym bardziej
tej nowej rzeczywistości, w której żyjemy już we trójkę pod jednym dachem, a chaos
i wyścig z czasem jest stanem naturalnym J
i wyścig z czasem jest stanem naturalnym J
No to lecimy.
1.
Nie prasuję sterty prania. Do regularnego prasowania zmuszałam się tylko jak mój noworodek był noworodkiem i bodziaki, i pieluchy
tetrowe na nowe rzygi, elegancko codziennie jechałam żelazkiem. Poza tym nie
cierpię prasować, robię to naprawdę tylko i wyłącznie wtedy, kiedy już nie ma
opcji, żeby tą wymiętą na kilka stron szmatę przywdziać na siebie i wyjść do
ludzi. Jeśli wychodząc do pracy, widzę, że ubranie ujdzie, bo zakładam, że
pogniecie się pod kurtką, albo jak usiądę w autobusie, to nawet nie zerkam w
stronę żelazka. A między nami, nie umiem dobrze prasować, chłopu koszuli nie
wyprasuję, tzn. wyprasuję, ale trzeba dopatrywać się różnicy między wyprasowaną,
a niewyprasowaną. Wolę zostawić to zawodowcom J Świetnie natomiast prasuję spodnie i
bodziaki, to jest mój konik chyba J
Generalnie jeśli chodzi o prasowanie, nie tracę czasu na stanie przy desce w
wolnej chwili, która szybko mija, a prasuję wtedy kiedy wyjmuję coś z szafy i
widzę, że wymaga jednak poprawek żelazka. Stosuję się do zasady – ubranie
bezwzględnie ma być czyste - niekoniecznie wyprasowane J
2.
Nie jestem Zosią-samosią. Nie twierdzę, że
posprzątane jest tylko wtedy kiedy ja to zrobię, że obiad jest smaczny, tylko
kiedy ja mieszam w garach, że dziecko jest zadbane, tylko kiedy ja się nim
opiekuję, że zakupy będą dobrze zrobione, tylko kiedy ja je przytargam ze
sklepu, że pranie zostanie dobrze wyprane, jeśli to ja załączę pralkę, itd. Ja
sobie to poczytuję za ogromny plus w życiowym komforcie psychicznym. Nie
wywieram na sobie presji, nie frustruje się, że jeszcze tyle do zrobienia, że
nie wyrabiam na zakrętach i wszystko nie jest tak zrobione jak powinno. Wiem, że
jak ja nie dam rady, to równie dobrze, a czasem nawet lepiej zrobi to mój
partner.
O i stąd przeskakujemy do punktu 3.
O i stąd przeskakujemy do punktu 3.
3.
Moje dziecko ma dwoje rodziców – Mamę i Tatę, a
nie Mamę i tylko Mamę. Od momentu narodzin równolegle zajmujemy się naszym
dzieckiem, oboje uczyliśmy się wszystkiego od początku, tuż po porodzie, kiedy
nie byłam w stanie się podnieść sama nawet na łóżku, byłam spokojna, że Młody
Tata z taką samą troską i miłością go przewinie, czy przytuli. Słuchałam
opowieści koleżanek, które były wyczerpane samym myśleniem już, że tylko one
mogą dobrze przewinąć dziecko, że tylko one w odpowiedni sposób mu butelkę
podadzą itd. O tym, żeby zostawić na
2 godziny dziecko samo z Tatą, a nie daj Boże z Babcią, czy Ciocią nie było mowy. My się dzieliliśmy, raz jedno szło na przysłowiowe piwo, raz drugie, a czasem jak była okazja i Babcia w zasięgu, to oddawaliśmy kilkumiesięcznego malucha pod opiekę i szliśmy razem do kina, pobyć choć przez czas trwania filmu ze sobą, i przewietrzyć głowę, spuścić napięcie. Dla kogoś może to egoizm, dla mnie zdrowa równowaga. Dzięki temu, do tej pory nie było między nami kłótni i wyrzutów, że ktoś ma gorzej, że ciągle sam wszystko musi robić itd. Każdy z nas stara się dawać 100% od siebie
i chyba siły się równoważą. Można rzec, że jestem szczęściarą mając takiego mężczyznę przy boku, bo ostatnio zwątpiłam w męski ród, czytając post na blogu Pozytywny dom, o pomaganiu przy dziecku i tym jakie problemy mają kobiety, żeby „zmusić” jakby nie było ojca dziecka, do jakiejkolwiek aktywności. Jakby to, że przekazał nasienie, a potem przywiózł ze szpitala, wyczerpywało jego obowiązki względem własnego dziecka. Ale to temat na oddzielny tekst.
2 godziny dziecko samo z Tatą, a nie daj Boże z Babcią, czy Ciocią nie było mowy. My się dzieliliśmy, raz jedno szło na przysłowiowe piwo, raz drugie, a czasem jak była okazja i Babcia w zasięgu, to oddawaliśmy kilkumiesięcznego malucha pod opiekę i szliśmy razem do kina, pobyć choć przez czas trwania filmu ze sobą, i przewietrzyć głowę, spuścić napięcie. Dla kogoś może to egoizm, dla mnie zdrowa równowaga. Dzięki temu, do tej pory nie było między nami kłótni i wyrzutów, że ktoś ma gorzej, że ciągle sam wszystko musi robić itd. Każdy z nas stara się dawać 100% od siebie
i chyba siły się równoważą. Można rzec, że jestem szczęściarą mając takiego mężczyznę przy boku, bo ostatnio zwątpiłam w męski ród, czytając post na blogu Pozytywny dom, o pomaganiu przy dziecku i tym jakie problemy mają kobiety, żeby „zmusić” jakby nie było ojca dziecka, do jakiejkolwiek aktywności. Jakby to, że przekazał nasienie, a potem przywiózł ze szpitala, wyczerpywało jego obowiązki względem własnego dziecka. Ale to temat na oddzielny tekst.
4.
Nie sprzątam domu regularnie – nie jestem
pedantem, na szczęście. Bardzo lubię porządek, szczególnie kiedy po mieszkaniu
buszuje dziecko, niestety graniczy to z
cudem. Nie ustalam sobie, że w sobotę jest generalne sprzątanie domu i cały
dzień, po tygodniu pracy, z dzieckiem uwieszonym u nogi, zapieprzam na szmacie, a
potem płaczę, że weekend minął, a ja zmęczona bardziej niż byłam przed (i to
bynajmniej nie dlatego, że balowałam całą noc na mieście). Nie, nie i jeszcze
raz nie! Dlatego też pewnie w naszym domu rzadko gości perfekcyjny ład i
porządek, ale ile czasu i nerwów zaoszczędzone. I znów sprzątam jak widzę
potrzebę, wiem, że raz w tygodniu trzeba generalnie posprzątać, podłogę umyć,
pranie zrobić, wyszorować kibel i prysznic, zetrzeć z szafek w kuchni dowody
gotowania, że gary to codziennie, kilka razy dziennie, żeby to jakoś ogarnąć,
zabawki zebrać, ciuchy ułożyć, zetrzeć kurze. I wszystko to robię, ale w tzw.
lukach czasowych. Olaf idzie spać, wena mnie opuściła, albo zmęczona jestem
pracą umysłową. Łapię za mop i ścierę i sprzątam. No chyba, ze pomidorowa
wyląduje na podłodze, to umyć podłogę trzeba, mimo, że wczoraj wieczorem
zdarzyła się luka i podłoga lśni, a w zasadzie lśniła czystością.
5.
Mam obrzydliwie mało czasu podczas 24 godzin
doby obowiązującej każdego człowieka. Nie mam ambicji (i siły) gotować
codziennie obiadów, czy raczej obiado-kolacji. Wracam z pracy i wisi na mnie
mały człowieczek, który nie pozwala mi zrobić nic innego poza obsługą siebie
samego, bo matki cały dzień nie widział. Jak myślicie – codziennie będę go
odstawiać po 5 minutach i gotować
pełnowartościowy posiłek dla rodziny, co da teoretycznie wszystkim zdrowie i
szczęście? Jeśli zdarza się moja luka czasowa i mam zaplanowane, to gotuje i
dla dziecka i dla nas, czy przygotowuję kolację, ale raczej nie umrzemy z
powodu jedzenia zamawianego, czy słoiczka w razie braku zapasu zupy dla Olafa w
lodówce. Na początku jak wróciłam do pracy, chciałam ogarnąć wszystko, wracając
przed 19 chciałam ugotować dwa obiady, pozmywać podłogi, napisać post na bloga,
zrobić zlecenie, pouczyć się włoskiego i na dobranoc przeczytać rozdział
książki, zajmując się oczywiście ciągle dzieckiem, robiąc mu kolację, kąpiąc go
i usypiając. Z tego wszystkiego wyszła kupa nerwów
i frustracji, więc wróciłam do zasady – jak jest czas i warunki to gotuję. Jak nie to zasiadam i piszę albo się uczę, albo lecę na ryj ze zmęczenia i nie jestem w stanie makijażu zmyć. Tak, wiem, stąd powstają zmarszczki i cera szarzeje. Ale co do gotowania, to mam takie marzenie-cel, wypracować metodę gotowania kilku obiadów w 2 godziny i do lodówki, kiedyś Ladygugu o tym pisała, jak w godzinę przygotowuje pięć obiadów dla rodziny, które tylko później odgrzewa. Brzmi to rewelacyjnie, jak
w praktyce? – wszystko przede mną :P
i frustracji, więc wróciłam do zasady – jak jest czas i warunki to gotuję. Jak nie to zasiadam i piszę albo się uczę, albo lecę na ryj ze zmęczenia i nie jestem w stanie makijażu zmyć. Tak, wiem, stąd powstają zmarszczki i cera szarzeje. Ale co do gotowania, to mam takie marzenie-cel, wypracować metodę gotowania kilku obiadów w 2 godziny i do lodówki, kiedyś Ladygugu o tym pisała, jak w godzinę przygotowuje pięć obiadów dla rodziny, które tylko później odgrzewa. Brzmi to rewelacyjnie, jak
w praktyce? – wszystko przede mną :P
6.
Dbam o swój rozwój . Może i jestem też
pracoholikiem, ale jak zaczynam wyrabiać na zakrętach to sobie dokładam, bo
niepewnie się czuję J
Inwestuję w rozwój, pasje i uczucia. To, chyba czyni mnie szczęśliwym
człowiekiem, bo nie uzależniam swojego szczęścia od posiadania określonych w
rankingu rzeczy, które uczynią Cię szczęśliwym. Jasne, że fajnie jest coś mieć,
ale jednak po szekspirowsku, wolę być. Co nie zmienia faktu, że nowa sukienka,
buty, czy książka czynią mnie po kobiecemu szczęśliwszą, niż byłam przed zakupem
J Ale bez ciśnienia i
presji J
7.
Staram się używać kalendarza, notatnika,
przypomnień na telefonie, kolorowych karteczek lepionych wszędzie i to
faktycznie pomaga, nawet bardzo. Ale wciąż się uczę tej sztuki planowania,
zapisywania, bo jestem przyzwyczajona do spontanu i carpe diem, i mówiono mi, że
jak się dziecko urodzi, to wszystko się zmieni i będę z notatnikiem w ręku planować
każdy ruch…po cichu liczyłam na to, a tu d**a. Zdolności organizacyjne
rozwinęły się w trybie „przymusu”, ale ja pozostałam bez zmian ;) A swoją
drogą, to jak można mówić o perfekcyjnym zorganizowaniu przy dziecku, które
rozwala w sekundę najbardziej przemyślane strategie organizacyjne? Zawsze mnie
to bawiło, jak słyszałam, że wszystko jest kwestią organizacji
i po prostu nie umiem się zorganizować. Ciekawe, że słyszałam to od kobiet, nieposiadających dzieci, dla których wszystko jest banalnie proste przecież. Najbardziej zdyscyplinowanym "planowaczem" byłam w ciąży, skrupulatnie zapisywałam i pilnowałam wizyt, badań, wagi i kolejnych odczuć w związku ze wzrastającym dzieckiem. Pod kątem medycznym rozwoju płodu i tego, co się dzieje z kobietą w trakcie ciąży, myślę, że dysponowałam wiedzą na poziomie położnika ;) Wracając do kalendarza, może nie czyni mnie to szczęśliwszą przez to, że to robię, ale usprawnia mi życie, bo MUSZĘ, niestety muszę bezwzględnie zaplanować terminy szczepień, wizyt u lekarzy, swoje badania, dentystę, kosmetyczkę, spektakle w teatrze, deadliny na teksty, terminy oddania recenzji, posty na bloga, itd. Bez rozpiski, czasem się po prostu w tym gąszczu dat i godzin gubię. A dołóżmy jeszcze mój kalendarz pracowniczy, który zostawiam
z premedytacją w biurze, żeby mnie nie kusiło robienie czegokolwiek, poza okresem czasu 8 godzin.
i po prostu nie umiem się zorganizować. Ciekawe, że słyszałam to od kobiet, nieposiadających dzieci, dla których wszystko jest banalnie proste przecież. Najbardziej zdyscyplinowanym "planowaczem" byłam w ciąży, skrupulatnie zapisywałam i pilnowałam wizyt, badań, wagi i kolejnych odczuć w związku ze wzrastającym dzieckiem. Pod kątem medycznym rozwoju płodu i tego, co się dzieje z kobietą w trakcie ciąży, myślę, że dysponowałam wiedzą na poziomie położnika ;) Wracając do kalendarza, może nie czyni mnie to szczęśliwszą przez to, że to robię, ale usprawnia mi życie, bo MUSZĘ, niestety muszę bezwzględnie zaplanować terminy szczepień, wizyt u lekarzy, swoje badania, dentystę, kosmetyczkę, spektakle w teatrze, deadliny na teksty, terminy oddania recenzji, posty na bloga, itd. Bez rozpiski, czasem się po prostu w tym gąszczu dat i godzin gubię. A dołóżmy jeszcze mój kalendarz pracowniczy, który zostawiam
z premedytacją w biurze, żeby mnie nie kusiło robienie czegokolwiek, poza okresem czasu 8 godzin.
8.
………
I dobrnęliśmy do
końca listy kobiety szczęśliwej, kobiety spełnionej, niekoniecznie wypoczętej,
wyspanej, czy dysponującej 5 minutami wolnego czasu. Ale przyzwyczajona jestem
od lat do ciężkiej pracy, do braku czasu, do brania na głowę więcej niż jestem
w stanie ogarnąć na raz, do łapania momentów ;) Nie jestem
za to przyzwyczajona i nie przyzwyczaję się nigdy do braku snu, długotrwałego
głodu, czy to w domu, czy w pracy z braku czasu na zjedzenie czegokolwiek poza
kawą. Czasem sobie myślę, ze do pełni szczęścia w tym „poukładanym” świecie
brakuje mi 14 albo przynajmniej 12 godzin nieprzerwanego snu. Sen jest dla mnie
zbawieniem, największym lekiem, uspokajaczem myśli i nerwów, ładującym mi
energię i ogromne pokłady cierpliwości i siły.
Dopisz do listy
swoje sposoby na szczęśliwe życie, chętnie skorrzystam J
Stosuje te same punkty! Chociaż prasowanie mogę zrobić podczas oglądania serialu to niekiedy po prostu mi czasu na to brak. Punkt odnośnie pomocy innych i dwójki rodziców jest jak najbardziej trafny. Nie bierzmy na siebie zbyt wiele, bo to doprowadzi do jeszcze większego chaosu. Warto dorzucić do tej listy obowiązkowy punkt na relaks, chwilę wyciszenia, aby złapać równowagę ;)
OdpowiedzUsuńO tak! Relaks jest bardzo ważny, szkoda, że okazuje się często towarem deficytowym
UsuńDopisuję się do kilkunastu godzin nieprzerywanego snu :D
OdpowiedzUsuńPech chce, że nawet jeśli jest okazja, to jakoś tak wychodzi, że się idealnie wysypiam po kilku! :<
Super post i piękne zdjęcie <3
OdpowiedzUsuńWszystko się zgadza, stosuję te same.punkty chociaż akurat prasować lubię i nie mam z tym problemów, nie lubię za to gotować i z tym mam odwieczny dylemat;))
OdpowiedzUsuńJa mam odwrotnie, gotować bardzo lubię, prasować - nie znoszę! :)
Usuńprzyjemnie sie czytało :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie w wolnej chwili :)
recenzjebynikaa.blogspot.com
Dziękuję :) Byłam już poczytać o kremie BB :)
UsuńMuszę zaprosić do przeczytania tego posty moją zapracowaną córkę.
OdpowiedzUsuńPomagam jej, owszem, ale przede wszystkim piszę bloga wczesnaemerytka.blogspot.com
Serdecznie zapraszam córkę, a ja idę poczytać Pani bloga :)
UsuńI najważniejsze jest, aby być szcześliwym i w zgodzie z samym sobą! :) Reszta nie ma znaczenia! Kladuia J
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :)
Usuń