Ostatnio, niby trudna sztuka odpuszczania, weszła mi dość mocno ze
względu na tygodnie w pracy wykańczające dokumentnie. W te dni, w które,
wracając w okolicach 18:00, a w okolicach 20:00 mając już wolny wieczór, bo dziecię
nagle przestawiło się na wczesne pory chodzenia spać, nie mam kompletnie siły, ani motywacji, żeby zeskrobać tę mózgową papkę
z zakamarków czaszki i spróbować
ją reanimować, żeby zrobić cokolwiek ambitniejszego od nakrycia się kocem,
włączenia Netflixa i po parunastu minutach zaśnięcia ze słuchawkami w uszach i...pełnym makijażu, noooo może trochę nadszarpniętym przez ząb czasu upływającego
dnia 😉
WSZYSTKIE GRZECHY MATKI
Stan ten trwa niepokojąco długo jak na mnie i dziwi mnie ogromnie, bo jeszcze pół roku temu jakby mi dziecko zasnęło o 20, to chyba bym oszalała z nadmiaru wolnego czasu na pracę, bloga, recenzje, książki, malowanie…hulaj dusza do 1-2 w nocy, toż to szmat czasu!
A teraz dziecko zasypia mi o 20, a ja jestem takim zombie, że tak obrzydliwe trudno mi wykrzesać kolejny tekst nocna porą, a obrazek, który dawno miałam skończyć – maluje każdego wieczoru, ale oczami swojej wyobraźni, bo jak pomyśle, że musiałabym wstać, wyjąć z szuflady pastele, rozłożyć na stole, przygotować chusteczki, wyczyścić wiszery, poukładać sobie odcienie…to głowa boli mnie tak strasznie z tego przeładowania, że zasypiam nie zdążając nawet Netflixa odpalić.
I ten stan, mam nadzieje przejściowy, bo po 3
tygodniach, ten nowy - czwarty - maluje się w „luźniejszych” barwach, sprowokował mój mózg do
pisania. Pisania pozapracowniczego, które ostatnio czyści moje wnętrze do cna i
wieczorem jestem pisarską amebą. W zasadzie to amebą w ogóle, potrafiąca skupić
się tylko nad miską z tatarem, żeby zaspokoić rządzę surowego mięsa…czwarty
wieczór pod rząd 😉
Z tej wielkiej okazji, w której to otworzyłam czysty dokument
o nazwie „Post XYZ” postanowiłam wziąć na warsztat bardzo wdzięczny temat –
grzeszki matek. Wiadomo, że idealny rodzic nie istnieje, tzn. możemy się
wzajemnie oszukiwać i twierdzić, że „Moje dziecko to nigdy…”, „Moje dziecko zawsze…”,
„Ja nigdy bym na to nie pozwoliła…”, „Ja bym tak nie mogła…”, ale prawda jest
taka, że skoro nie ma idealnych ludzi, a rodzic to człowiek, to…wnioski
wyciągnijcie sami 😉
MAGICZNA PIĘTNASTKA,
CZYLI 15 GRZECHÓW GŁÓWNYCH
Spisałam sobie te grzechy na kartce. Długopisem. Tradycyjnie. Zajęło to cały format A4, a to tylko szkic 15 grzechów głównych.
Liczę, że dopiszecie do listy swoje przewinienia, a żeby Wam było łatwiej, to ja
wspaniałomyślnie zacznę od tych, od których ogień piekielny Cię pochłonie i
trafisz do kotła ze złymi matkami.
1) Pozwalam dziecku oglądać bajki i nie tylko
Tak, pozwalam mu oglądać bajki, bo w końcu
bajki dla dzieci jak sama nazwa wskazuje, są przeznaczone dla…dzieci! Wow!
Serio, serio 😉
Co więcej, pozwalam oglądać programy w
internecie, które są aktualnie wielce interesujące – programy rolnicze o
traktorach, testy zabawek Boscha, renowacja starych odkurzaczy…itd. Wszystko, co
robione z głową, podobno nie szkodzi. A zważywszy na fakt, że mój syn najchętniej
spałby na dworze i powroty do domu często są aferą, cały dzień spędza w
przedszkolu na kreatywnych zajęciach, w weekendy dwoję się i troję, żeby pograć
w gry, lepić z plasteliny, malować farbkami, czytać książeczki, układać klocki,
razem gotować i sprzątać i robiąc te wszystkie rozwojowe zajęcia urozmaicające
mu czas, uważam, że kilka bajek nie zrobi mu krzywdy, a na pewno go nie zabije
i nie wyliczam mu skrupulatnie 20 minut bajki, czy 2 odcinków „Psiego Patrolu” 😉
Bywają też momenty, kiedy sama wręcz
zachęcam moje dziecko do obejrzenia czegoś - w sytuacji, kiedy zbieramy się rano
do przedszkola
i pracy, i potrzebuje pół godziny na umycie się, wysuszenie włosów,
szybki makijaż. Miałam szatański plan, wykorzystać te bajki rano, żeby dospać jeszcze
godzinkę, albo w ciągu dnia, żeby usiąść na dupie, ale niestety moje dziecko dość
szybko nudzi się bajkami i za 20 minut jest po ptokach.
Abstrahując już od
samego faktu, to odkryliśmy naprawdę mądre, edukacyjne bajki, takie, które
wzruszają, uczą, pomagają radzić sobie
z emocjami, objaśniają świat i różne schematy
sytuacji. Chyba już na zawsze będę zachwycona bajką „Bing”, póki co nic lepszego
nie oglądaliśmy, choć obecne „Kotociaki” też zaliczam do jednej z mądrzejszych
bajek, którą sama chętnie oglądam. Z resztą, ja w ogóle chyba jestem dużym dzieckiem, bo mając 34 lata wciąż uwielbiam bajki i mogłabym oglądać na okrągło
Disneya, „Smerfy” i „Gumisie”, dlatego może to demoniczne słowo w ustach matek
- „bajki” – nie robi na mnie zbyt wielkiego wrażenia.
2) Pozwalam grać na telefonie
Tu mogłabym napisać – patrz wyżej, ale nie
do końca, bo gry nie są codziennym towarzyszem, a bardzo rzadkim gościem, jak
akurat sobie
o czymś przypomnimy, co kiedyś było w jakiejś gierce dla 2-3 latka.
W ogóle jest multum gier dla malucha, ćwiczących rękę, ale bardziej polecałabym
tablet niż telefon, bo większy "obszar roboczy". Są to gry na zasadzie rozpoznawania
zwierzaków, zbierania odpowiednich warzyw do kosza, dopasowanie kształtów i
kolorów, liczenie, czy rysowanie literek po odpowiednim torze. Nigdy nie byłam „gamerem”,
ale doceniam wartość edukacyjną prostych ruchomych obrazków. Dostosowane do
wieku,
w określonym czasie i cześć!
3) Kupuję gotowe jedzenie
I tutaj to grzeszę połowicznie, bo sytuacja
wynika z tego, że dużo pracuję, wracam wieczorem, a wracając do początku mojego
tekstu – nie mam obecnie już sił na gotowanie w nocy. Dziecko je w przedszkolu,
my w pracy. Za to bardzo lubię gotować w weekendy – obiady, śniadania, kolacje,
przekąski, nawet i ciasto upiekę, ale w tygodniu…paluszki rybne i pierogi
ruskie z zamrażarki, naleśniki z serem z Żabki, zupa pomidorowa z rosołu
z niedzieli
– królowa lodówki, drożdżówka, ciasto z weekendu, mrożone warzywa na patelnie,
makaron z resztek z lodówki, ewentualnie kotlety usmażone na zapas, lub garnek
leczo na czarna godzinę. Robię też straszniejszą rzecz – kiedy nie chce mi się gotować
zamawiamy pizzę albo chińczyka. Kiedy jesteśmy w trasie, żeby zapchać głód jemy
w Burger Kingu, McDonaldzie i tego typu przybytku, gdzie w nazwie jest „drive”,
żeby zaoszczędzić czas i pozwalam zażerać się raz na czas dziecku hamburgerem i
frytkami z przesadną ilością soli.
4) Pozwalam jeść słodycze
A skoro przy gotowym jedzeniu jesteśmy to kolejne
straszne słowo - słodycze. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że moje dziecko ich
nie je, bo je, czym czasem wpędza mnie w furię, ale trzymałam się żelaznej
zasady
i do skończenia 2 urodzin nie podawałam mu cukru – co to są gumy, czy
chipsy dowiedział się długo po swoich 2 urodzinach. A szkoda, że w ogóle się dowiedział,
ale cóż, życie w społeczeństwie często wpływa destrukcyjnie 😉
Daję mu Kinder jajko, kiedy chce mu zrobić przyjemność, kiedy jest smutny, a kiedy
chcę mieć chwilę spokoju od jęczenia, rzucam
w niego jajkiem z szafki i jest
chwila ciszy. Straszę go też, że po czekoladzie musi umyć zęby, bo w dziurach
od cukru zalęgną się robaki…tak, wiem, głupio jak na matkę z epizodem pedagoga
i jakby nie było piątką na dyplomie, ale to jedyny sposób, żeby umył zęby…transakcje
wiązane i te sprawy, kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci Kinder jajkiem 😉
5) Jak padnie, to śpi w ubraniu bez kąpieli
Jeśli zdarzy mu się paść niespodziewanie wcześniej niż zazwyczaj w porze przed kąpielą, kolacją itd. to zostawiam go w spokoju, po prostu przenosimy go do łóżeczka, z dwóch powodów – żeby go nie budzić i nie przeszkadzać mu w odpoczynku i…żeby go nie budzić i również wcześniej pójść spać 😉
6) Krzyczę i przepraszam
Zachowuję się jak wariat – jak już puszczają
mi kompletnie nerwy to krzyczę, czasem drę się jak opętana i już w trakcie
wybuchu mam takie wyrzuty sumienia, że biegnę i przepraszam dziecko. Tak głęboko
mam wbite do głowy, że nie wolno mi krzyczeć, że jak wymkną mi
się decybele spod kontroli to od razu biegnę przepraszać. Chcę też nauczyć
dziecko, że emocje i stan złości to normalna rzecz i jeśli już zdarzy Ci się popełnić
błąd, czy wybuchnąć, to najważniejsze jest, żeby przeprosić i naprawić błąd. Panowanie
nad emocjami – trudna i bardzo wymagająca pokory sztuka i jak dla mnie nauka na
całe życie.
7)
Kiedy jestem w pracy, mam wyrzuty sumienia, że
nie jestem z dzieckiem. Kiedy jestem
z dzieckiem cały weekend, mam wyrzuty
sumienia, że nie pracuję.
Tu nawet nie ma co tłumaczyć, każda matka doskonale to rozumie 😉
8) Nie mam wyrzutów sumienia z powodu czasu dla siebie
Nie czuję wyrzutów sumienia w stosunku do
dziecka, kiedy zajmuję się sobą. Daleka mi zawsze była idea martyrologii matki
polki uciemiężonej. Wiem doskonale, że dzięki swojej przestrzeni, chwili dla siebie,
swojego hobby, rozwoju utrzymuję balans i nie poddaje się tak łatwo frustracji,
czy wiecznej życiowej pretensji. Ładuję akumulator, ten kubeczek energii, z
którego potem przeleję w moje dziecko. Szczęśliwa matka – szczęśliwe dziecko,
to jedno z najmądrzejszych stwierdzeń, jakie przeczytałam kiedykolwiek.
U mnie
sprawdza się w 100%, więc głupotą byłoby mieć wyrzuty sumienia
z tego powodu.
9) Pozwalam synowi wchodzić na głowę
w nocy tyle razy, ile była potrzeba, sprzątałam sto razy sajgon na podłodze, kiedy bawił się mąką, wodą i cukrem, zamykałam oczy na niedoprane ciuchy po farbie, wdeptaną w dywan ciastolinę, czy odrapany kawałek ściany. Cóż, mieszkanie jest dla ludzi, a nie odwrotnie.
10) Pozwalam na niekontrolowane momenty totalnego bałaganu, żeby nie powiedzieć burdelu
11) Pozwalam skakać po łóżku, bo…sama w tym uczestniczę, zawsze to lubiłam 😉
12) Przynoszę czasem dziecku żarcie do łóżka
...bo
sama lubiłam jeść w łóżku, oglądając film, bądź czytając książkę. Tylko strasznie
nie lubię okruchów i syfu na pościeli, dlatego zaprzestałam tego procederu. Jemu
najwidoczniej nie przeszkadza jeszcze 😉 Niestety raz na czas śpimy z
okruchami, czy plamą po kawie na kołdrze, kiedy nagle wieczorem wprowadzi się
nieproszony lokator z piciem i jak na złość najbardziej „kruszącym się”
jedzeniem.
13) Nie cierpię placów zabaw
…i pogawędek z totalnie obcymi mamuśkami z placu zabaw. Drażni mnie to gadanie o niczym, ta funkcja fatyczna języka,
której czasem znieść nie mogę, a muszę. Nie lubię nadmiernego zagęszczenia
dzieci na metrze kwadratowym, tego gwaru. Może ja jestem upośledzona
społecznie, czy coś?
14) Nigdy nie umiałam zbyt dobrze w te rytuały, starałam się to minimum socjalne utrzymywać konsekwentnie, cała reszta to carpe diem
Z różnym skutkiem 😉
Na szczęście moje dziecko jest osobnikiem bardzo elastycznym, więc wciąż carpe
diem i wciąż wszyscy żyjemy 😉
15) I ostatnie – rzadko prasuję, bo nie lubię i nie umiem
Świetnie sobie radziłam z małymi ciuszkami, bodziaki i te sprawy. Teraz
ciuchy prasuję w momencie kiedy mam realnie na to czas, a że ostatnio nie mam
ani czasu ani siły, to skrzętnie składam prosto do szuflady, udając, że wcale
to się tak nie wymięło i że rozprostuje się na człowieku, a i tak zaraz ubrudzi się i znów do prania. Tym sposobem nie dotykałam żelazka od ładnych paru miesięcy 😉
Tak miedzy nami - szkoda mi na to czasu, który mogę poświęcić na…pójście spać
choćby 😉
Ja cały czas uczę sie odpuszczać i nie przeżywać, kiedy dziecko zagapi sie na Peppę, czy prosi o Maka. Idzie mi coraz lepiej
OdpowiedzUsuń