Przejdź do głównej zawartości

MATKI ŻYWE, MATKI MARTWE


matki żywe, matki martwe, one, empatia, zrozumienie, tekst, pytania

MATKI ŻYWE I MARTWE

Dostałam przepiękny i wzruszający tekst od kobiety, którą znam i bardzo cenię za dobre serce i życzliwość w stosunku do ludzi, jednak nie będziemy operować tu imionami, bo to nie jest tutaj najważniejsze. Tekst, który jest głęboki, mocny i odważny. Poprosiła mnie o poruszenie tego trudnego tematu, który owszem przewija się w artykułach, wywiadach, rozmowach, jednak wciąż za mało się o nim mówi, za mało w kontekście zrozumienia
i pomocy. Tekst ten jest dla mnie kwintesencją  tematu, wspaniałą inspiracją do przystanięcia i zastanowienia się:


Matki dzielą się na żywe i martwe. Te pierwsze razem ze swoim dzieckiem rodzą się, rosną, uczą się, cierpią, dorastają. Dojrzewają. Te drugie zastygają w jednym odczuciu i kamienieją. Aż zapomną, zaakceptują brak.

O matkach żywych ciągle słyszymy w telewizorze, widzimy je na ulicach, uśmiechamy się do kobiet, które z niecierpliwością uspokajają wrzeszczące dziecko w tramwaju. Martwe, ze szklanym wzrokiem odwracaja wtedy wzrok
i patrzą przez okno.

Żywe matki zostają pouczone o obowiązku szczepień, technice mycia dziecka i postępowaniu z odparzeniami. Martwym matkom przeważnie nie mówi się w szpitalu o możliwości ustalenia płci i dokładniejszym badaniu genetycznym dziecka/płodu, jak już ktoś woli, w przypadku poronienia,
a także związanej z tym możliwości zarejestrowania dziecka w USC
i skorzystania z okolicznościowego urlopu. Żywa matka ma rok na bycie
z dzieckiem w domu, martwa ma czasami może kilka dni zanim wróci do rzeczywistości. I te kilka dni służą tylko temu, żeby schować swoje emocje (nieważne gdzie) na tyle głęboko, by móc pracować.

Matki żywe i martwe łączy jedno: brak wrażliwości otoczenia. Niektóre matki żywe są jakby martwe, gdy w szoku poporodowym wyrzucają dziecko za okno, bo najbliżsi uznają, że depresja to zwykła histeria i lenistwo. Matki martwe wracaj do biura, obowiązków, papierów i tylko czasami odwracają wzrok gdy w Ikei przechodzą przez dział dziecięcy.

 KIM ONE SĄ?


Chciałabym dziś zwrócić się w stronę matek, wszystkich matek, jak to ładnie określiła Autorka tekstu – matek żywych i martwych. Matki żywe to te, które mają szczęście donosić ciążę, urodzić dziecko, życie poczęte w nich, żyje wraz z nimi. Matki martwe, to te, które straciły swoje dziecko, nieważne w którym momencie ciąży, z jakiego powodu, po prostu życie
w nich umarło, a wraz z nim one
. Ten kawałek serca zarezerwowany dla tej istoty, która miała żyć, a nie ma jej, na zawsze pozostanie martwy. Tak naprawdę, tylko kobieta, która traci życie bijące w niej, potrafi zrozumieć drugą martwą matkę i natężenie cierpienia wykraczające daleko ponad skalę. 

CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI WILKIEM


A wiecie co jest najgorsze? Otoczenie. Ludzie. Pytający, wciskający nos
w nieswoje sprawy, bez grama inteligencji emocjonalnej, empatii, zamknięci
w schematach, wiedzący wszystko najlepiej.
To oni czynią najwięcej szkody, dokładając często tyle, że matka nie jest w stanie tego udźwignąć. Nieważne czy żywa, czy martwa. 
Każda.

 Ciąża, poród, dziecko to są tak intymne i osobiste sprawy, że kompletnie nie rozumiem jak można przedłożyć ciekawość nad gram empatii
i zastanowienia. Kiedyś krążył po Internecie taki tekst o niewygodnych pytaniach, obca osoba pytając kobietę, dlaczego jeszcze nie ma jeszcze dziecka, albo drugiego, przecież zegar biologiczny, przecież nie ma co czekać, rodzina ważniejsza niż kariera, albo… po co Ci trzecie, jak można wpaść w tym wieku z czwartym, dzieci to ograniczenie i koniec życia, utonęłaś w pieluchach i nie masz szans na rozwój i pracę…nawet sobie nie wyobrażacie co się dzieje wewnątrz kobiety, która musi się tłumaczyć, jak coraz głębiej wbijacie nóż w serce.


MYŚLICIE, ŻE ONE NIE WIEDZĄ?


Myślicie, że ta 30-letnia kobieta nie wie, że zegar biologiczny tyka, że nie chciałaby, bardzo możliwe, że bardzo by chciała, ale nie spotkała człowieka, z którym chciałaby mieć dziecko, została właśnie zraniona przez mężczyznę, z którym wiązała plany na przyszłość, nie może z powodów zdrowotnych, przeszła operację, po której już w ciążę nie zajdzie, poroniła już trzy razy, dalej próbuje, chwyta się każdej nadziei na to, żeby w końcu nosić pod sercem ten Cud, pustka w środku ją boli, brakuje jej czasem sił.

 Myślicie, że ta 40-latka, mama jedynaka, jest „leniwą dupą” jak często słyszę to określenie i wygodną karierowiczką przedkładającą komfort własny nad ponowne wchodzenie w pieluchy? Naprawdę uważacie, że ona nie wie, mając już jedno dziecko, jaka to wspaniała przygoda nosić w sobie życie, podarować kolejny ogrom miłości swojej rodzinie, urodzić wymarzonego braciszka synowi, który prosi od dawna o brata, bo czuje się samotny? Wie, ale nie może, stara się, ale nie wychodzi, jest bezradna. Może przed chwilą straciła swoje dziecko? Może już siódmy rok starają się z mężem o potomka? Może jest chora i kolejna ciąża zagraża jej życiu? 


MATKI MARTWE


Ludziom brakuje wrażliwości, zastanowienia się, czy swoim wścibstwem nie zrobią komuś przykrości. Nie rozumieją pocieszając koleżankę „Daj spokój, dobrze, że teraz w 7 tygodniu a nie w 20”, „Nawet pewnie nie zdążyłaś się przyzwyczaić do tej ciąży”, „Wiele kobiet przecież co chwilę traci ciążę”, „Zaraz postaracie się o drugie”…Nie! Nigdy tak nie mówcie, nawet jeśli w dobrej intencji, dla Was to może kilkutygodniowy płód, dla matki to jej dziecko, bez względu na rozmiar czy wiek, to strata Życia, nie kilkumilimetrowego zarodka. To dlatego większość kobiet, które znam, pytane o ilość dzieci podczas luźnych towarzyskich rozmów, odpowiadają zgodnie z prawdą – tyle razy ile były w ciąży, nieważne, że na pewnym etapie, czy tuż po porodzie straciły ten Dar.


CHOROBA ZWANA ZNIECZULICĄ


Wiecie co jest jeszcze przerażające? Opieka medyczna. Nie chcę generalizować, ale na podstawie doświadczeń znanych mi kobiet, matka, która traci dziecko oprócz krótkiego urlopu nie ma zagwarantowanej pomocy psychologa, terapii, zrozumienia, czasem bliscy nie są w stanie jej pomóc, czasem przeradza się ta rozpacz w załamanie nerwowe czy depresję. Szpital traktuje taśmowo, koleżanka opowiadała, że kiedy ciąża obumarła, pojechała ze skierowaniem do szpitala, żeby „oczyścić macicę”, kolejka kobiet w poczekalni przypominała kolejkę w laboratorium do pobrania krwi – „następny proszę!”

 A ten moment przecież jest tak samo ważny jak narodziny, kobieta powinna mieć możliwość pożegnania bez pospieszania, skupienia, przeżycia żałoby, pomocy, kiedy widać, że nie daje sobie rady. Tego wciąż brakuje. Brakuje kultury na porodówkach, kładzie się kobietę po stracie
z matkami, które właśnie tulą nowonarodzone dzieci, nagminny brak informacji o możliwości pożegnania po porodzie, zabrania ciała, żeby je godnie pochować, zarejestrowania w USC jak pisze Autorka tekstu.

 Różni są ludzie – jedni zamykają w głowie tę stratę, chcą jak najszybciej to „załatwić”, na nic nie patrzeć, nic nie przeżywać, potraktować to czysto medycznie, odciąć się, żeby nie zwariować. Są też tacy, którzy na porodówkę kroczą, żeby spotkać się ze Śmiercią, a nie Życiem, ale chcą w ciszy i spokoju pożegnać swoje dziecko, albo wyjść razem z nim na spotkanie Śmierci, trzymać mocno ostatnie minuty Życia w rękach i zarówno jedni jak i drudzy powinni otrzymać taką możliwość, w chwili, która i tak jest najtrudniejszą chwilą w ich życiu. Niestety nie jest to standardem, dlatego trzeba głośno domagać się zmian dla tych kobiet, które w danej chwili nie są w stanie same o to zadbać.


MATKI ŻYWE


Idąc na drugi brzeg – wiecie ile kobiet po porodzie wpada w depresje poporodową? Wiecie, że wiele z nich po prostu nie umie ogarnąć życia po zmianie, nie dostało odpowiedniego wsparcia od personelu, najbliższych, bo dramat często zaczyna się już na sali porodowej. Kobieta, która nie jest cała w skowronkach po porodzie sama wobec siebie ma już ogromne wyrzuty sumienia, że jest złą matką, że nie umie kochać swojego dziecka, że sobie nie radzi, nie potrafi się odnaleźć, a kiedy przychodzi położna i drze się, że nie potrafi nawet nakarmić swojego dziecka, że jest leniwa i wygodna, że musi boleć – równa ją z ziemią. Potem rodzina uznając te nastroje za fanaberie niszczy matkę coraz bardziej, otoczenie wymagające od niej perfekcjonizmu i ociekania lukrem, bo przecież takie szczęście się zdarzyło, a ona niewdzięczna nie docenia, powoduje, że kobieta coraz głębiej się zatapia, nie otrzymując zrozumienia, pomocnej dłoni, walcząc ze sobą, w końcu poddaje się i w ekstremalnych przypadkach…popełnia samobójstwo albo…morderstwo. 

To nie są bajki i straszaki, ale fakty. Dlatego tak ważna jest edukacja
w kwestii depresji poporodowej, uświadamianie partnerom jak pomóc, jak sobie z tym radzić, gdzie szukać pomocy. Najłatwiej machnąć ręką
i zignorować, skrytykować, oskarżyć za wynaturzenie.



Idąc dalej, kiedy matka wkracza w przestrzeń publiczną albo koleżeńską nawet z roczniakiem, czy dwulatkiem zaczynają się kolejne schody, kolejne kłody, oskarżycielskie spojrzenia, komentarze, złote rady powodujące, że matka na nowo przeżywa renesans niezrozumienia, oceniania bez większej perspektywy, chamstwa, ale to już oddzielny temat…Trudno być matką żywą…trudno być matką martwą…trudno być matką.


E JAK EMPATIA


Taka prośba, myślę, że od Autorki tekstu również – spójrzcie cieplej i ze zrozumieniem na inne kobiety szarpiące się z macierzyńskim kawałkiem chleba, ugryźcie się w język, zastanówcie trzy razy zanim z Waszych ust poleci pytanie, będące kulą trafiającą prosto w serce kobiety. Zrozumienie, empatia, życzliwość taka zwyczajna, prosta, codzienna…


___________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 

Komentarze

  1. Szkoda ze ludzie nie interweniuja wtedy kiedy trzeba pomóc na prawdę, ale wciskają nosa kiedy tylko jest okazja się wymadrzyc.

    Czasami może warto bezczelnie szczerze odpowiedzieć. Sama przekonalam się, że wtedy szczęki opadają. Ledwo urodziła się nam córeczka juz pojawiły się komentarze kiedy braciszek. Z racji trudnego porodu zalecono nam wstrzymać się kilka lat z kolejnym dzieckiem. Na wszystkie pytania o kolejne dziecko mąż odpowiadał krótko, że nie możemy mieć więcej dzieci. Mina rozmówcy bezcenna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, idealnie by było gdyby ludzie interweniowali wtedy, kiedy potrzebna pomoc, czy wsparcie, a nie po to, żeby dorzucić swoje "złote rady" i kopnąć leżącego...

      Usuń
  2. Ludziom często brakuje genu odpowiedzialnego za trzymanie języka za zębami, umiejętności bycia cicho, nie oceniania. Wiem co znaczy donosic ciąże, wiem też co znaczy stracić. Wiem jak to jest starać się o dziecko bez efektu i nigdy bym nie była w stanie ocenić innej kobiety, kobiety której nie znam. A pytania dotyczące dzieci i zegara biologicznego nie przechodzą mi przez gardło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie poronienie było przerażającą sprawą. Nie rozumiem jak ktoś mógłby się świadomie i dobrowolnie zdecydować na aborcję. Byłam na trzeciej wizycie u ginekologa, kiedy powiedział mi, że nie bije serduszko dziecka, kiedy wszystko wcześniej było w porządku. Był to bardzo sympatyczny lekarz, który podczas badania usg był w szoku i chlapnął "O, nie żyje". Do czasu aż nie zaczęłam krwawić (minęły dwa dni) nie wierzyłam w to, że moje dziecko faktycznie nie żyje. Cały czas łudziłam się, że to jednak może jakiś błąd aparatury.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykre jest to, że "pomoc" szpitala kończy się jak z niego wychodzimy. Matki martwe zostają same sobie, zagubione, nie wiedzą jak maja dalej żyć. Jeżeli maja sile zaczynają szukać na własną, reke co tez nie jest proste. Najczęściej są to wizyty prywatne, niestety na swoim przykładzie doświadczyłam momentu, w którym uslyszalam w placówce państwowej, że nie ma miejsca wolny termin za dwa miesiące. Nie wiem skad znalazlam w sobie tyle siły i determinacji. Znalazłam wspaniała lekarka, które wytłumaczył mi że to nie ze mną jest coś nie tak, a emocje ktore się pojawiły sa normalne w przechodzeniu żałoby. Bardzo ważne, jest również wsparcie najbliższych osób. Czytajac niektore wpisy jest mi przykro, że rodzina nie daje wsparcia tylko ocenia. Dlatego my kobiety musimy sie wspierać i sobie pomagać.
    Co mnie najbardziej boli w tym wszystkim to podejście personelu medycznego. Po porodzie nagle stali się "milsi", a wcześniej były do mnie kierowane bardzo niemiłe komentarze. Nie maja za grosz empatii, nie podchodzą do matek rodzących indywidualnie tylko taśmowo, a hasło "rodzic po ludzku " nie ma żadnego przełożenia na to co się dzieje.
    Jednak uważam, że nie możemy się poddawać i musimy zawalczyć o siebie, być dla siebie wsparciem i mieć dla siebie dobre słowo, a nie głupie pytania i rady.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

"TEORIA OPANOWYWANIA TRWOGI" - TOMASZ ORGANEK

DEBIUT ARTYSTY „Teoria opanowywania trwogi” to książka, na którą czekałam z ogromną niecierpliwością i równie ogromną ciekawością. Tomasza Organka jako muzyka i autora tekstów piosenek uwielbiam i cenię, poznawanie go w nowej roli jest ciekawym doświadczeniem. Czytałam wiele opinii na temat jego książki, część z nich oceniała go nie najlepiej i sporo zarzucała zarówno stylowi jak i językowi, część z kolei podkreślała fabułę i mnogość figur stylistycznych, czy odwołań kulturowych, które to nadawały klimat i przykrywały niedociągnięcia debiutanta. Bo należy podkreślić, że to debiut artysty, a więc nie można z góry wymagać perfekcyjnego arcydzieła. Tutaj arcydzieło kryło się właśnie w niedoskonałościach. DIABEŁ TKWI W NIEDOSKONAŁOŚCI Dlaczego?  Ano dlatego, że widać w przeciwieństwie do aury utworu świeżość, soczystość, kompatybilność z fabułą i nastrojem. Szczerość i autentyczność. Utwór Organka „Nie lubię” jest dla mnie tekstem „bliskim krwiobiegu”, mocnym, dosadn

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

CHODŹ ZE MNĄ DO TEATRU - "KOGUT W ROSOLE" MAREK GIERSZAŁ

materiały prasowe Teatru STU Zadymiony bar, kilka krzeseł, w rogu zawieszona tarcza do gry, grupa zaprzyjaźnionych mężczyzn w średnim wieku. Tak, niby zwyczajnie, rysuje się scena komedii Marka Gierszała „Kogut w rosole", wystawiana na deskach  STU . Jednak fabuła, tocząca się na wolnych obrotach (w pierwszej części momentami aż nazbyt wolnych) nabierając znacznego tempa w okolicach finału, rozpali scenę i głównie damską część publiczności do czerwoności. Budowanie napięcia i oczekiwanie ponad stu minut na wielki finał zapowiadany od początku sztuki, nasuwa nieśmiałe pytanie: czy siedzimy w tym miejscu żeby zażywać kultury wyższej, czy czekamy na aktorski striptiz?  STRIPTIZ DUCHOWY  Marek Gierszał biorąc na warsztat tekst Samuela Jokica pokazał nam dwa wymiary owego striptizu, zarówno cielesnego jak i duchowego, i choć przeplata się tu słodkie z gorzkim, smutek z zabawą, to raczej żadna nuta jakoś drastycznie nie zakłóca tonu komediowego.  W równej mierze wydaje mi