Przejdź do głównej zawartości

JESTEM ZŁĄ MATKĄ?


jestem zła matką, krzyk, nerwy, brak cierpliwości, irytacja, wyrzuty sumienia


TYDZIEŃ POD ZNAKIEM SYFU

Siadam do tego tekstu na oparach energetycznych o 22:00 po niekończącym się dniu. 
Przez ostatni tydzień wszystkie dnie i noce zdawały się nie mieć końca. 
Zmęczenie materiału dopadło matkę. 
Ale po kolei – od miesiąca dziecię nasze uczęszcza do żłobka, choć uczęszcza to nienajlepsze określenie, bo częstotliwość jego wizyt tam jest co najmniej…rzadka, jak kupa, którą często może stamtąd przynieść. Zatem dziecię moje czasem chadza do tego przybytku, z którego z częstotliwością nagminną przynosi róże syfy. I to był tydzień pod znakiem ogólnego syfu, dosłownie i w przenośni. Najpierw temperatura, później jej wahania, dołączyło katarzysko, potem kaszel, którego wybitny gruźlik by się nie powstydził, więc czas na lekarza. Lekarz co prawda okazał się z bożej łaski, ale jak zdiagnozowałam mu już stan pacjenta, to udało mu się wstrzelić
w antybiotyk. Brawo Pani Doktor! Tyle, że po powrocie do domu, moją podłogę kuchenną zalała fala treści żołądkowej mojego dziecka, czyli
z antybiotyku póki co nici, a my mamy do kolekcji chyba wirusa…
no fanta…k…a…stycznie! 

Nie zdążyłam zapytać, co jeszcze czeka mnie tej nocy, a już skończyły się pieluchy tetrowe do łapania wylewów żołądkowych i czyste, suche ubrania…no jeszcze bardziej fantastycznie się poczułam. Wprost odleciałam na oparach unoszących się w pokoju! Myślę sobie, nie jest tragicznie, nie ma gorączki i biegunki czyli to nie wirus, może skórka z groszku ze żłobkowego obiadu przykleiła mu się do żołądka…o naiwności! Ledwo pomyślałam,
a czarodziejska różdżka czary mary i wedle życzenia – 38,6…przestałam walczyć, wyłączyłam tryb „oszukać przeznaczenie”, włączyłam „już tego nie uratuję”.

RZYGAJĄCE NEVERENDING STORY

Pomijam fakt, że noc nieprzespana dokumentnie, rano na pełnym haju zaczynamy nasz teatrzyk, aż po noc, gdzie błyska nadzieja przespania paru godzin. No cudownie, śpimy, wstaję rano, niestety muszę iść do pracy – życie, ważne, że nie jest gorzej. No ale w połowie dnia sobie myślę: „o ku…rczaki, jak mi niedobrze”. Jadę autobusem kawał drogi, trzymam dzielnie wszystko, a w pogotowiu przygotowana otwarta torebka - jakby co, to będę rzygać. 
Nie rzygałam. 
Dotrzymałam do…windy. 
Trzęsą mną dreszcze, wszystko mnie boli, jest mi obrzydliwie niedobrze…wyłączam tryb „oszukać przeznaczenie”, włączam „Monia zlituj się, nie rzygaj”. 
Nie rzygałam więcej. 
Za to dziecię me w środku nocy znowu zaczęło. Myślę sobie: „No nie! No nie zniosę tego wszystkiego dłużej! Zabije pół świata, może zrobi mi się lepiej.” Nie zabiłam. Nie zrobiło mi się też dlatego lepiej.

JESTEM WRAKIEM

Jestem wrakiem człowieka – nie śpię, bo czuwam, nie jem, bo nie mogę.
I wstaje dzień, kolejny dzień po fantastycznej nocy i zaczyna się marudzenie poziom hard, brak apetytu na cokolwiek, histeryczne piski co parę minut, wszystko na już, bo jak nie, to wrzask, że pewnie sufit na ostatnim piętrze drży w posadach. Moja reakcja? Dokumentny brak cierpliwości, odpowiadanie krzykiem na krzyk, nerwami na nerwy. Parę minut później kiedy przychodzą wyrzuty sumienia, że znowu nie dałam rady ugryźć się
w język i nawrzeszczałam, a on po prostu jest chory i zły, odkrywam, że można było inaczej, po ludzku, bez krzyków. Ale krzyk mi pomaga rozładować emocje. Jemu również, dlatego staram się przetrzymać, nie krzyczeć, nie dawać złego przykładu, nie brnąć w porażkę wychowawczą.  Ale jednak to czasem robię.

Jestem złą matką.

JESTEM ZŁĄ MATKĄ…

Ale czy na pewno? (wnioski zapisuję już w pełnym spokoju J) Otóż nie, nie jesteś złą matką, kiedy zdarza Ci się podnieść głos, czasem częściej, czasem rzadziej. Mnie wykańcza brak snu. Ciebie może zupełnie coś innego, ale żadna z nas nie jest ze stali, choć pewnie byśmy chciały. Każda z nas jest człowiekiem ze swoimi granicami cierpliwości i wytrzymałości. Przy zachowaniu laboratoryjnych warunków, myślę, że głos podnosiłybyśmy sporadycznie albo wcale. Ale…życie jest inne. Brak snu, głód, zmęczenie niestety obniżają humanitaryzm i logiczne myślenie i bardzo łatwo wtedy
o błąd. Ale…każda z nas ma taki dzień, każda z nas ma prawo do wyjścia
z siebie. Nie znaczy to, że jesteś złą matką. Po prostu czasem masz dość, tylko nie masz jak tego „dość” zrealizować, bo co zrobisz? Trzaśniesz drzwiami i polecisz na Madagaskar?

Jestem złą matką.

JESTEM ZŁĄ MATKĄ…

A raczej w tym przypadku bywam. Daję swojemu dziecku czasem pizzę na kolację, frytki na obiad i chrupki na przekąskę. Choć Ty mówisz mi, że to fuj
i złe i tylko marchewka eko. Ja Ci mówię, że czasem nie mam czasu samej zjeść czegokolwiek w pracy, a potem biegnę do domu, a potem nocną porą gotuję coś, co mam nadzieję zostanie zjedzone choć w 2%. Ale jeśli nie jest, to wolę, żeby ten biedak zjadł frytki czy ciasto z pizzy niż „nic”. Poza tym może nie przepada za moją kuchnią i narzuconym menu i woli akurat inne smaki? 

Mówisz mi, że to skandal i wchodzi mi na głowę i powinien zajadać ze smakiem zdrowe posiłki z szacunku do pracy matki przy tym daniu, a mnie krew zalewa, bo chciałabym, żeby zjadł „cokolwiek”, nawet gałązki młodego bambusa lewitując nad podłogą, podawane przez misia pandę, byleby coś do paszczy włożył. A czasem po prostu wracam późno i nie jestem w stanie zdążyć zrobić obiad z niczego w 15 minut. Chyba lepiej zjeść coś niż nic, prawda? Więc na stół wjeżdża pizza albo frytki obowiązkowo z keczupem
i akurat z tego powodu nie mam wyrzutów sumienia i Ty też nie powinnaś, kiedy nie zawsze zdążysz zebrać młody groszek z grządki  i własnoręcznie przyrządzić na parze i podać razem z innymi smakołykami przygotowanymi z namaszczeniem.

Jestem złą matką.

JESTEM ZŁĄ MATKĄ…

Bo kiedy po raz dziesiąty zmieniam skarpetki i wycieram wodę z podłogi, bo przelewanie to najlepsza zabawa przecież, to za jedenastym wybucham, zabieram kubeczki i słoiczki i tłumaczę w nerwach, że więcej przelewania nie będzie, koniec z wodą, czasem drę się w niebogłosy z bezsilności, bo cała podłoga pływa w soku, rozmokniętym makaronie, wymieszanym z mąką
i cukrem piąty raz tego dnia, kiedy nie nadążam tego syfu sprzątać w kółko. 

Drę się w uniesieniu, a potem żałuję i przepraszam, tulę mocno i tłumaczę się małym, pytającym oczom, że mama nie ma już siły, mama potrzebuje snu
i świętego spokoju i oczywiście odda kubki, bo to przelewanie to przecież zabawa rozwojowa, ale czasem są dni, kiedy już nie ma też sił sprzątać
i zamykać oczy na wszelkie straty w zastawie i garderobie, choć powinna, ale dziś ma dość. Czasem ma siłę tłumaczyć po sto razy jedną rzecz w kółko
i znosić cierpliwie kolejne nieudane próby porozumienia, a czasem po prostu zabrzmi krótkie „przestań!”, „uspokój się!”, „zostaw to!”.

Jestem złą matką.

JESTEM ZŁĄ MATKĄ?

Bo czasem mam ochotę zamknąć się z kołdrą w łazience, kiedy robimy trzecie albo czwarte podejście do usypiania, a oczy wcale nie chcą się zamknąć, sen nie chce przyjść, a bose stopy kilkukrotnie zeskakują z łóżka
i dreptają niewiadomo w jakim celu po mieszkaniu. Po godzinie wędrówek ludów albo palcami już podtrzymuję powieki albo nakręca się we mnie coraz mocniej machina irytacji, bo już 23:00, a ja mam tyle do zrobienia i tak czekałam na ten moment ciszy w domu, żeby skupić się nad tekstem, odpisać na maile, zastanowić się po prostu, albo usiąść w ciszy i ciemności
i kontemplować tę ciszę i ciemność. Tylko tyle i aż tyle!

I ja wiem, że on po prostu nie może zasnąć, że nie zmuszę nikogo do spania, że czas kiedy zasypiał w okolicach 20:00 minął i marne szanse, że kiedyś powróci, ale kiedy wisi mi nad głową pilna robota, kiedy czas się kończy,
a ten wieczór ciągnie się w nieskończoność – zaczynam się gotować od środka. I wiem, że Ty też tak masz, że czekasz na ten wieczór, na ten spokój, czasem jedyny moment w ciągu dnia, żeby w skupieniu popracować, wziąć kąpiel, poczytać książkę albo po prostu usiąść. I to nie jest nic złego i nie czyni z Ciebie złej matki, czasem zdarzają się takie dni…po prostu.

JESTEM MATKĄ.

Ale nawet w taki dzień, mimo, że już kilkakrotnie chciałaś skoczyć z okna, wystrzelić się w kosmos, albo po prostu rzucić tym wszystkim i wyjść zatrzaskując z impetem za sobą drzwi, to kiedy w końcu Bestia zostaje poskromiona i zasypia spokojnym snem, tuląc kołderkę do policzka
i wystawiając spod kołdry bose stópki, przytulasz twarz do pachnących, miękkich włosków i to wszystko mija, antidotum w postaci bezgranicznej miłości i czułości zalewa Ci mózg. 

W takie dni, kiedy masz wszystkiego dość pamiętaj, że nie jesteś złą matką, tylko człowiekiem, z krwi i kości, nie ze stali. Jesteś dobrą matką, najlepszą jaką mogłabyś  być, ale jesteś też człowiekiem ze wszystkimi ułomnościami
i masz prawo być zmęczona, zirytowana, zniecierpliwiona, zła, chora, bezradna i mieć wszystkiego serdecznie dość. To nieodłączna część człowieczeństwa i macierzyństwa. I nie przejmuj się idealnymi matkami, perfekcyjnymi paniami domu i super hiper zorganizowanymi kobietami, może Cię zaskoczę, albo już to odkryłaś, ale takie nie istnieją, więc po co sobie zaprzątać nimi głowę i budować kompleksy na bazie nierealnej mary. 

A Ty jak o sobie myślisz? Jaką matką jesteś?


___________
Jeśli spodobał Ci się tekst, uważasz, że komuś może się również spodobać, czy przydać - nie wahaj się, udostępnij i poślij dalej :) Masz pytania, bądź chcesz skomentować - pisz. Wpadaj jak najczęściej, a jeśli chcesz być na bieżąco, polub mój fanpage na fb i profil na instagramie :) 


Komentarze

  1. Ja nauczyłam się przy corci mega cierpliwości. Każdy jej foch uczy mnie jak reagować że spokojem. To co kiedyś mnie wytracalo z równowagi już mnie nie rusza. No chyba że zabawa o 3 nad ranem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się uczę cierpliwości każdego dnia, konsekwentnie, wytrwale, z licznymi potknięciami, ale byle do przodu :)

      Usuń
  2. Akurat dziś czuję się fatalną. Dziękuję za ten tekst. Świetnie ujęte. Potrzebne mi takie słowa dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moi ostatnio przynieśli ospę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie raz mama na mnie krzyczała. Nie raz dostałam lanie, ale nigdy nieuważałam mojej rodzicielki za złą matkę. Dla mnie jest najlepsza ma świecie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

NAJCHĘTNIEJ CZYTANE

ZASKRONIEC I PUDEL NA RATUNEK ZWIERZĘTOM

Całkiem niedawno recenzowałam tutaj bajkę, która wygrała konkurs Piórko 2019 , a tu mam już kolejną cudną bajkę do „opowiedzenia”. Autorka „O królewiczu,   który się odważył” Kasia Wierzbicka napisała specjalną bajkę charytatywną, dla bezdomnych zwierzaków, o zaskrońcu i pudelku, którą mam zaszczyt recenzować dla Was. Tytuł zaintrygował mnie dość mocno, bo…mam fobię na wszelkie stworzenia pełzające J Węże bez względu czy jadowite czy nie, małe czy duże wzbudzają u mnie gęsią skórkę, atak paniki z wrzaskiem burzącym ściany wokół i paraliż. Taką mam przypadłość dziwną J Gdyby miały choć dwie nóżki to już mielibyśmy jakiekolwiek pole do dyskusji, a tak to lepiej, żebyśmy nie przecinali sobie wspólnych ścieżek J A bajka owa niby dla dzieci i specjalnie osadzająca niezbyt dobrze kojarzącego się zaskrońca w roli tytułowego bohatera, ale mnie starą babę na chwilę wyleczyła z fobii i zapałałam taką sympatią do zaskrońca, że nawet bym sama pogłaskała go po ogonie. Niestety szkoda,

JAK SIĘ UBRAĆ DO TEATRU, CZYLI CO WARTO WIEDZIEĆ PRZED WIZYTĄ W TEATRZE

Jednym z najczęściej zadawanych pytań jeśli o wizytę w teatrze chodzi, jest w co się ubrać? i choć jest to kwestia też w jakiś sposób istotna, to ważniejsze dla mnie po kilku ładnych latach obserwacji widzów różnego wieku i kalibru, bardziej na miejscu jest pytanie jak się zachować? Bo o ile dawno, dawno temu wyjście do teatru to był ceremoniał sukni wieczorowych, fryzur, makijażu, ważnych spotkań to obecnie kwestia ubioru pozostawia sporą dowolność, natomiast zachowania, które coraz częściej rozsiadają się wygodnie na widowni, pozostawiają sporo do życzenia. Drażni to okrutnie mnie – widza, a co dopiero mają powiedzieć aktorzy? W teatrze,   choćby że względu na fakt, że jest to przybytek kultury wysokiej, bardziej od nienagannego i modnego przyodzienia wymagana jest kultura, zarówno osobista jak i społeczna, znajomość pewnych obowiązujących zachowań. „Reguła teatralna” jest obecnie bardzo liberalna, bo chodzi o to, żeby ludzi zachęcić, wyjść ze sztuką na ulicę, a nie odstrasz

CHODŹ ZE MNĄ DO TEATRU - "BIESY" KRZYSZTOF JASIŃSKI

  Materiały z archiwum Sceny STU BOSKI DOSTOJEWSKI  „Biesy" Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego wystawiane na Scenie STU  były dla mnie jedną z najciekawszych pozycji z krakowskiego świata teatralnego. Wiązałam z nią wielkie nadzieje i niepokoje (z naciskiem na nadzieje). Nadzieje, gdyż Dostojewskiego jako twórcę od wielu lat ceniłam. Jego mętna i ciemna aura intrygowała. Niepokoje zaś wiązały się z objętością dzieła i sposobem przeniesienia na deski teatralne spójnej fabuły, dramatyzmu, czarnego humoru i tego charakterystycznego poczucia permanentnego napięcia, zmierzania ku ciemnej otchłani. DZIEWCZYNKA Z MŁOTEM A już najbardziej intrygował afisz teatralny , fascynował i przerażał, był niesamowicie magnetyczny. Przedstawiał dziewczynkę w bieli, z czarnymi włosami i przerażającymi oczami, utkwionymi gdzieś w dal. W ręku trzymała czerwony młot, co automatycznie nasuwa konotacje z krwawymi zbrodniami. W zasadzie trochę żałuję, że nie pozostałam przy nim i c